Depozyty intraday nie uzdrowiły rynku
Od czerwca 2014 r. w obrocie mamy już tylko kontrakty na WIG20 z mnożnikiem 20 zł. Instrumenty te miały być odpowiedzią na niższą zmienność rynkową, oferować niższe koszty transakcyjne, a także być produktem skrojonym na potrzeby inwestorów zagranicznych i instytucjonalnych. Niestety, dwukrotnie większy mnożnik okazał się także poważnym problemem dla całego rynku. Przede wszystkim dwukrotnie wzrosła wartość samego kontraktu, a co się z tym wiąże, również wartość depozytu zabezpieczającego. Tym samym z rynku „wyciętych" zostało część drobnych inwestorów obracających stosunkowo niedużą liczbą kontraktów.
Co prawda domy maklerskie, aby całkiem nie stracić tych klientów, przygotowały specjalne oferty. Nie tak dawno głośno było o tym, że kolejni brokerzy wprowadzają depozyty intraday. Usługa ta daje możliwość zastosowania niższego depozytu zabezpieczającego (nawet o połowę) na kontraktach terminowych na WIG20, ale dotyczy to tylko transakcji, w przypadku których otwarcie i zamknięcie pozycji następuje w ciągu tej samej sesji.
Depozyty intraday nie uleczyły jednak rynku terminowego. Brokerzy, którzy zdecydowali się na wdrożenie tej usługi, przyznają, że oczekiwania wobec niej były zdecydowanie większe.
Dyskusja trwa
W tym kontekście nie dziwi więc fakt, że na rynku wciąż toczą się dyskusje, jak rozruszać rynek terminowy. Tym bardziej że wolumeny notowane obecnie na futures na WIG20 nie zadowalają ani samej giełdy, ani także brokerów. Część ekspertów postuluje, aby powrócić do mnożnika 10 zł. Jest jednak i druga strona medalu. Część animatorów bowiem przekonuje, że zwiększenie mnożnika było dobrą decyzją, gdyż dzięki temu arkusz zleceń jest głębszy i łatwiej otworzyć większą pozycję bez wpływu na cenę.
Nie brakuje również innych pomysłów. Nie jest tajemnicą, że część domów maklerskich chciałaby wprowadzenia „mikrokontraktu" z jak najmniejszym mnożnikiem, tak aby swobodnie mogli nim obracać inwestorzy indywidualni, a giełdowe pochodne stały się konkurencją dla rynku forex.