Widać to było choćby w dostawach uzbrojenia. Na początku stycznia Macron obiecał ukraińskiemu prezydentowi Wołodymyrowi Zełenskiemu dostawy czołgów lekkich AMX-10. Pojawiły się też sygnały, że do Ukrainy mogą trafić czołgi Leclerc, czyli główne maszyny bojowe armii francuskiej. W zeszłym roku Francja dostarczyła Ukrainie m.in. 18 nowoczesnych haubic Caesar, dwie wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych Crotale, około 60 transporterów opancerzonych VAB, wyrzutnie rakiet przeciwpancernych, rakiety przeciwokrętowe, ciężarówki, radary i prefabrykowane mosty.
W październiku rząd stworzył specjalny fundusz dla Ukrainy, z którego będzie ona opłacać zamówienia we francuskim sektorze zbrojeniowym. Jest on jednak dosyć skromny – opiewa tylko na 200 mln euro. Wygląda jednak na to, że francuski przemysł zbrojeniowy chce dobrze „wypromować” swoje produkty w czasie wojny. W latach 2014–2020 Francja była największym dostawcą broni dla Ukrainy. Sprzedała Kijowowi uzbrojenie warte ponad 1,6 mld euro.
Pomijając nieudane próby dialogu dyplomatycznego z Kremlem, Paryż unikał – w odróżnieniu od Berlina – szkód wizerunkowych związanych z wojną w Ukrainie. Głośno nie oponował przeciwko sankcjom ani otwarcie nie sprzeciwiał się dostawom broni ciężkiej. Pozycja Francji wewnątrz Unii Europejskiej może się więc umocnić. Zwłaszcza że w zeszłym roku Paryżowi udało się osiągnąć ważny sukces w polityce energetycznej. Wbrew intencjom Niemiec energetyka jądrowa została zaliczona w unijnej taksonomii do „zielonej” energetyki. Stawia to Francję na dobrej pozycji do dalszej transformacji ku gospodarce zeroemisyjnej. HK