Są tacy, którzy twierdzą, że niedawne wybory połówkowe („midterms”) w USA nie miały wyraźnego zwycięzcy. Są też tacy, którzy uważają, że miały one samych przegranych. Demokraci mogą być zadowoleni z tego, że zdołali utrzymać kontrolę nad Senatem – choć losy ostatniego mandatu senackiego poznamy dopiero po 6 grudnia, czyli po dogrywce wyborczej w Georgii. Ta kontrola nie będzie jednak absolutna. W praktyce losy wielu głosowań będą nadal zależały od stanowiska dwojga umiarkowanych demokratycznych senatorów: Joe Manchina i Kyrsten Sinemy. Prezydent Joe Biden może się pocieszać, że w ostatnich wyborach demokraci stracili mniej miejsc w Kongresie niż w czasie wyborów połówkowych za rządów Obamy czy Clintona. Mimo to wygląda na to, że kontrola nad Izbą Reprezentantów przejdzie w ręce republikanów. (W czwartek republikanie uzyskali większość w Izbie wynoszącą 218 mandatów. Ponadto w sześciu okręgach wciąż liczono wówczas głosy). Nancy Pelosi przestanie więc już być przewodniczącą Izby Reprezentantów, a republikanie zyskają kluczowy wpływ na budżet federalny. O ile więc administracja Bidena miała dotychczas spore problemy ze spełnianiem swoich obietnic wyborczych, o tyle teraz będzie jej znacznie trudniej.
Republikanie nie mają jednak wielkich powodów do świętowania. Liczyli na znacznie więcej, a „czerwona fala” wyborcza nie nadeszła. Część z nich obwinia za to byłego prezydenta Trumpa i namaszczonych przez niego „przypadkowych” kandydatów do Senatu i na gubernatorskie stołki. Inni zrzucają winę na domniemane oszustwa wyborcze demokratów lub na obecne kierownictwo partii. Trump w każdym razie nie czuje się winny – 15 listopada ogłosił, że znów będzie kandydował na prezydenta. Drogę do nominacji będzie miał jednak trudniejszą niż w 2016 r. Ma bowiem silnego rywala – gubernatora Florydy Rona DeSantisa, który w ostatnich wyborach odniósł solidne zwycięstwo w swoim stanie. Tłum zgromadzony na jego powyborczym przemówieniu skandował: „Jeszcze dwa lata!”. Czyli życzył mu, by pozostał gubernatorem do momentu, gdy wygra najbliższe wybory prezydenckie i wprowadzi się do Białego Domu.
W Partii Republikańskiej zaczyna się „wojna domowa”. Rozstrzygnie ona, czy w 2024 r. będziemy mieć pojedynek pomiędzy liczącym wówczas 81 lat prezydentem Joe Bidenem a 78-letnim byłym prezydentem Donaldem Trumpem, czy też pomiędzy Bidenem a liczącym wówczas 46 lat Ronem DeSantisem. No chyba że Bidena w demokratycznych prawyborach pokona mający obecnie 55 lat Gavin Newsom, gubernator Kalifornii, który już rozpoczął wielką kampanię promującą siebie w mediach.
Czytaj więcej
Pierwszy rok rządów nowej administracji był okresem solidnego wzrostu gospodarczego i hossy, które zostały przyćmione przez inflację.