– Będziemy żyć w nowych czasach pokoju, miłości i nadziei. Będę rządził dla 215 mln Brazylijczyków, a nie tylko dla tych, którzy na mnie głosowali. Nie ma dwóch Brazylii. Jesteśmy jednym krajem, jednym ludem, wielkim narodem. Nie jest w niczyim interesie rządzić krajem, który jest podzielony i stale pogrążony w wojnie – w ten sposób skomentował swoje zwycięstwo w brazylijskich wyborach prezydenckich Luiz Inacio Lula da Silva (zwany zazwyczaj „Lulą”).
Ów weteran lewicowej polityki był już prezydentem Brazylii przez dwie kadencje – w latach 2003–2011. Gdy rządził, korzystał z boomu na rynkach surowców i wspierał biedniejszych Brazylijczyków, co przyczyniło się do tego, że odchodząc ze stanowiska, miał poparcie bliskie 90 proc. Przekazał jednak władzę nieudolnej i skorumpowanej następczyni – Dilmie Rouseff – którą pozbawiono stanowiska prezydenta w 2016 r. Sam trafił na ponad rok do więzienia pod zarzutami korupcji i prania brudnych pieniędzy, z których oczyścił go później Sąd Najwyższy. Zniechęcenie Brazylijczyków rządami jego Partii Pracy sprawiło, że w 2018 r. prezydentem został prawicowy populista Jair Bolsonaro. Co prawda Bolsonaro rządził podczas trudnych czasów pandemii oraz kryzysu gospodarczego, ale zdołał utrzymać dosyć wysokie poparcie, a nawet odebrać lewicy sporą część elektoratu socjalnego. Wynik drugiej tury wyborów był więc bardzo wyrównany. Lula wygrał przewagą tylko 50,9 proc. głosów do 49,1 proc. głosów zdobytych przez Bolsonaro. Różnica była tak mała, że wielu zwolenników obecnego prezydenta uznało, że Lula wygrał dzięki fałszerstwom. Doszło z tego powodu do blokad dróg i dużych demonstracji wzywających wojsko do zamachu stanu. Bolsonaro wezwał jednak swoich zwolenników do spokoju i zapowiedział przekazanie władzy. W wyborach do Kongresu jego Partia Liberalna zdobyła wraz z sojusznikami więcej głosów niż Partia Pracy i jej koalicjanci. Nic dziwnego więc, że prezydent-elekt Lula wypowiadał się bardzo pojednawczo po ogłoszeniu wyników wyborów. Zdaje sobie sprawę z tego, że jego mandat do rządzenia nie jest aż tak duży, jak oczekiwał.
Blaski i cienie
Rynki zareagowały na wynik wyborów dosyć nerwowo. W powyborczy poniedziałek real brazylijski tracił nawet 2 proc. wobec dolara amerykańskiego, a indeks Bovespa spadał na początku sesji ponad 2 proc. Akcje państwowego koncernu naftowego Petrobras traciły ponad 6 proc. Wszak Lula zapowiadał w trakcie kampanii zmiany w tej firmie, a to właśnie afera korupcyjna związana z Petrobrasem zaprowadziła go na ponad rok do więzienia. Ostatecznie jednak indeks Bovespa zakończył tamtą sesję 1,3 proc. na plusie. W kolejnych dniach rynek brazylijski nerwowo balansował między zwyżkami a spadkami. Inwestorzy wyraźnie czekali na to, aż Lula przedstawi jakieś konkrety dotyczące polityki gospodarczej, którą chce realizować oraz ludzi, którzy mają być jej wykonawcami.
– Głównymi czynnikami napędzającymi brazylijskie aktywa będą propozycje fiskalne i gospodarcze Luli oraz skład jego gabinetu – wskazuje Sarah Glendon, analityczka z firmy Columbia Threadneedle Investments.