Obserwowana od połowy zeszłego tygodnia szybka aprecjacja euro skłania analityków do rewizji prognoz. Coraz więcej wskazuje na to, że dolar może niedługo stanieć do poziomu sprzed wrześniowego zaostrzenia się kryzysu finansowego. Tym samym ożywają pożegnane w ubiegłym roku obawy o konkurencyjność gospodarek Europy.Za euro płacono wczoraj 1,44 dolara. To o prawie 15 proc. więcej niż w marcu. Przed sierpniową zwyżką taki poziom oglądano ostatni raz we wrześniu.
Ostatni wzrost jest skutkiem globalnego ocieplenia nastrojów. – To rzeczywiście w bardzo dużej mierze dalszy ciąg opowieści pod tytułem „ożywienie” – przyznaje w rozmowie z „Parkietem” Martin McMahon, analityk walutowy Credit Suisse w Zurychu. – Oczywiście fundamenty – stopy procentowe, deficyty budżetowe – są istotne, ale katalizatorem rynku są i będą wskaźniki makroekonomiczne, jak np. ostatnie wskaźniki PMI – mówi. Wczoraj apetyt na ryzyko zwiększyła lepsza od oczekiwań sprzedaż domów na amerykańskim rynku wtórnym (skok o 3,8 proc. m./m.).
[srodtytul]Potencjał do wzrostu [/srodtytul]
Dlatego odpowiedzi na pytanie o przyszły kurs euro do dolara należy szukać w danych z najważniejszych gospodarek, przede wszystkim USA i Chin. Te w ciągu ostatnich dwóch tygodni zaskakują in plus. Dlatego można spodziewać się rewizji prognoz analityków. W lipcu mediana przewidywań zebranych przez Bloomberga wynosiła 1,40 dolara za euro.
W opublikowanej wczoraj analizie technicznej analitycy banku JPMorgan Chase stwierdzili, że po przełamaniu oporu na poziomie 1,434 dolara, ułatwiona jest dalsza zwyżka kursu euro. „Dostrzegamy możliwość wzrostu w okolice 1,45 – jeśli nie testowania szczytu 1,472” – napisał w cytowanym przez serwisy raporcie Niall O’Connor z JPMorgana.Rzeczywiście z punktu widzenia analizy technicznej najbliższym oporem jest dopiero wrześniowy poziom 1,472. – Tu może być trochę oporu, ale nie na długo. Przewiduję, że za trzy miesiące euro będzie kosztować 1,5 dolara – mówi Martin McMahon.