Największe punkty zapalne w konfrontacji globalnych potęg

Groźba większego starcia rosyjsko-ukraińskiego nieco zmalała, ale nie zniknęła. Rosja i Chiny wyraźnie testują administrację Bidena, a konflikt może zmaterializować się wokół Tajwanu.

Aktualizacja: 01.05.2021 17:41 Publikacja: 01.05.2021 17:03

Tsai Ing-Wen, prezydent Republiki Chińskiej (Tajwanu), często pojawia się na manewrach wojskowych ma

Tsai Ing-Wen, prezydent Republiki Chińskiej (Tajwanu), często pojawia się na manewrach wojskowych mających pokazać Pekinowi, że Tajwańczycy będą stawiać opór ewentualnej inwazji. Ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski podczas niedawnego napięcia w relacjach z Rosją demonstracyjnie odwiedzał zaś żołnierzy na froncie w Donbasie.

Foto: AFP

Globalna hossa jak na razie była odporna na napięcia geopolityczne. Za rządów Donalda Trumpa rynki od czasu do czasu nerwowo reagowały na groźbę konfrontacji USA z Koreą Północną czy z Iranem. Zawirowania na giełdach z tym związane były jednak zazwyczaj krótkie i szybko szły wśród inwestorów w niepamięć. W pierwszych miesiącach rządów Joe Bidena inwestorzy wydawali się podchodzić jeszcze bardziej stoicko do napięć wojennych. Koncentracja rosyjskich wojsk nad granicą z Ukrainą nie zrobiła na giełdach większego wrażenia. Owszem, rubel przez pewien czas słabł i prezentował się źle na tle innych walut z rynków wschodzących, ale moskiewski indeks Moex ustanowił rekord kilka dni po tym, jak USA nałożyły nowe sankcje na Rosję.

Inwestorzy nie wystraszyli się również napięcia wojennego w Cieśninie Tajwańskiej. Taiex, czyli główny indeks giełdy w Tajpej, zyskał od początku roku około 20 proc. i w ostatnich miesiącach bił rekord za rekordem. No cóż, być może rynek się już przyzwyczaił do gróźb Pekinu wobec Tajwanu i przyjął z ulgą to, że Rosja wycofała część wojsk znad ukraińskiej granicy. Uczucie ulgi może być jednak przedwczesne. Zarówno z kryzysu ukraińskiego, jak i tajwańskiego mogą wyniknąć jeszcze poważne komplikacje. Rosja jak i Chiny testują nową amerykańską administrację i patrzą, na ile mogą sobie pozwolić. „Gdy silne kraje sprawiają wrażenie słabych, te, które są naprawdę słabsze, mogą zdecydować się na ryzyko, którego by inaczej nie podjęły" – pisze amerykański historyk wojskowości Victor Davis Hanson.

Czerwona linia

– Ktokolwiek zagrozi naszym kluczowym interesom bezpieczeństwa, będzie tego żałował tak jak nigdy wcześniej. My sami określimy „czerwoną linię" w każdej konkretnej kwestii – mówił rosyjski prezydent Władimir Putin podczas wystąpienia w parlamencie 21 kwietnia 2021 r. Jego groźby były dosyć enigmatyczne, bo nie określił, co jest dla Rosji „czerwoną linią". Widocznie wolał pozostawić wszystkich w niepewności.

Czy rzeczywiście był on w ostatnich tygodniach gotowy do ataku? Wielu analityków widziało ryzyko, że wojska rosyjskie pójdą na ukraiński port w Mariupolu i przebiją korytarz na Krym. W ten sposób by zdobyto źródła dostaw wody dla Krymu, a Putin mógł wzmocnić poparcie dla siebie w kraju za pomocą krótkiej, zwycięskiej kampanii. W ten scenariusz wpisuje się ogłoszona przez Rosję blokada Cieśniny Kerczeńskiej (łączącej Morze Azowskie z Morzem Czarnym) mająca potrwać do października. Jest ona też formą wojny ekonomicznej, gdyż odcina dostęp do portów w Mariupolu i Berdiańsku. Przeciwko scenariuszowi rychłego ataku przemawiają jednak warunki pogodowe. Na rosyjskich i ukraińskich stepach trwają obecnie roztopy, co utrudnia przemieszczanie wojsk. Warunki do ataku zrobią się korzystniejsze w maju–czerwcu. Tymczasem koncentracja rosyjskich wojsk nad granicą Ukrainy była aż zbyt ostentacyjna. Filmy pokazujące przerzut tych sił szybko zalały internet. Czy w ten sposób przygotowuje się „niespodziewany" atak?

Foto: GG Parkiet

To była raczej próba zastraszenia Ukrainy, Europy Zachodniej i przetestowania USA. 150 tys. żołnierzy mogłoby obecnie nie wystarczyć na wojnę na pełną skalę przeciwko Ukrainie, która mogłaby rzucić na front nawet 400 tys. ludzi. Putinowi mogło chodzić o to, by zmusić ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego do uznania władzy „separatystów" w Doniecku i Ługańsku. Wcześniej Zełenski podpadł Putinowi, uderzając w koncern medialny Wiktora Medwedczuka, nieformalnego przywódcę promoskiewskiego lobby na Ukrainie (i zarazem kuma Putina). Czy rosyjska strategia zastraszania odniosła skutek? Zełenski z jednej strony apelował o pomoc USA i demonstracyjnie odwiedził front, a z drugiej zaproponował Putinowi spotkanie w Donbasie. Ukraińskiej kapitulacji więc nie było. Amerykanie ostrzegli Rosję ograniczonymi sankcjami (m.in. zakazem zakupu rosyjskich obligacji rządowych na rynku pierwotnym), a niemiecka kanclerz Angela Merkel zachwalała gazociąg Nord Stream 2. Napłynęły sprzeczne sygnały, więc Rosja może dalej testować reakcje.

Foto: GG Parkiet

Analitycy Rabobanku wskazują, że ewentualne dalsze zaostrzenie konfliktu pomiędzy Ukrainą a Rosją uderzyłoby rykoszetem w globalny rynek rolny. Ukraina odpowiada przecież za 10 proc. światowego eksportu pszenicy, 16 proc. eksportu jęczmienia i 15 proc. eksportu kukurydzy. Zakłócenia w dostawach byłyby kolejnym czynnikiem podsycającym inflację na świecie. „Jeśli zacznie się prawdziwa wojna pomiędzy Rosją i Ukrainą, to ceny pszenicy i jęczmienia prawdopodobnie wystrzelą do góry, a ceny innych surowców rolnych takich jak kukurydza mogą pójść w ich ślad akurat w czasie, gdy wielu ludzi nie może sobie na to pozwolić" – wskazują eksperci Rabobanku.

Rosja też mogłaby ponieść pewne straty ekonomiczne. Być może nowe sankcje uderzyłyby w Nord Stream 2, koncerny takie jak Rusal czy też w szczepionkę Sputnik V.

W cieniu smoka

Konflikt na Ukrainie mógłby jednak zostać w przyszłości przyćmiony przez konfrontację wokół Tajwanu. Pod względem formalnym mamy tam do czynienia z wojną trwającą od ponad siedmiu dekad. Odkąd w 1949 r. na Tajwan ewakuowały się władze Republiki Chińskiej, wyspa ta jest uznawana przez komunistyczny rząd w Pekinie za „zbuntowaną prowincję", którą trzeba „zjednoczyć" z Chińską Republiką Ludową. W ostatnich dekadach Pekin stawiał głównie na zdobywanie wpływów na Tajwanie metodami pokojowymi: poprzez relacje biznesowe oraz dobre kontakty z Kuomintangiem, czyli partią rządzącą w Taipei przez kilka dekad. Oba państwa chińskie prowadziły więc ze sobą ożywiony handel, a pomiędzy nimi odbywał się w miarę normalny ruch osobowy. Odkąd jednak w 2016 r. prezydentem Republiki Chińskiej została Tsai Ing-Wen z Demokratycznej Partii Postępowej, Pekin zaczął wątpić w możliwość „pokojowego" zdominowania Tajwanu. Samoloty wojskowe i okręty z ChRL coraz częściej zaczęły pojawiać się nad akwenami Cieśniny Tajwańskiej, które rząd w Taipei uważa za swoje. USA zarówno za rządów Trumpa, jak i Bidena demonstracyjnie broniły Tajwanu przed tymi naciskami, wysyłając m.in. własne okręty wojenne do Cieśniny Tajwańskiej i sprzedając nowoczesną broń.

– Chiny mogą próbować zająć Tajwan środkami militarnymi w ciągu następnych sześciu lat – stwierdził w lutym, podczas przesłuchania w Kongresie USA, admirał Philip Davidson, dowódca amerykańskich sił zbrojnych w regionie Indo-Pacyfiku. O tym, że konfliktu zbrojnego wokół Tajwanu nie należy wykluczać, mówił też niedawno Peter Dutton, australijski minister obrony. – Chiny wypowiadały się bardzo wyraźnie w kwestii reunifikacji i to jest ich cel podtrzymywany od dawna. Ludzie powinni patrzeć realistycznie na ich aktywność. Mamy do czynienia z militaryzacją w regionie. Jest tam duża aktywność i jest też wrogość pomiędzy Tajwanem a Chinami – powiedział Dutton.

– Chiny posiadają swój harmonogram, a to oznacza, że zjednoczenie może nastąpić jutro lub najpóźniej w 2050 r. Nie może ono być jednak wiecznie odkładane – stwierdził w rozmowie z portalem Wenweipo.com Wang Yunfei, chiński ekspert ds. wojskowości. Przypomniał on, że w 2005 r. przyjęto w ChRL ustawę pozwalającą na akcję zbrojną przeciwko Tajwanowi, gdy „stracone zostaną szanse na pokojową reunifikację".

W konflikt mogą zostać wciągnięte inne kraje regionu. 16 kwietnia prezydent Biden i japoński premier Yoshihige Suga wydali wspólne oświadczenie wzywające do „pokoju i stabilności w Cieśninie Tajwańskiej". Po raz pierwszy od 1969 r. w takim amerykańsko-japońskim komunikacie wspomniano o Tajwanie.

Tajwan jest pożądany przez Chiny z wielu względów. To stosunkowo zamożna wyspa, będąca globalnym centrum produkcji mikroprocesorów. Zdobycie tajwańskich portów dałoby zaś flocie wojennej ChRL możliwość projekcji siły w głąb Pacyfiku. – Pytanie brzmi, czy Tajwan byłby tak cennym aktywem strategicznym dla agresora w Azji jak był dla Japonii w latach 40. – wskazuje Joseph Bosco, analityk z Uniwersytetu Notthingham.

Na dzisiaj inwazja na Tajwan wydaje się być wykluczona. Chińskie koncerny są po prostu zbyt zajęte wykupywaniem produkowanych tam mikroprocesorów. W przyszłości ta wyspa może jednak łatwo stać się punktem starcia dwóch supermocarstw.

Gospodarka światowa
Projekt Stargate: 500 mld dolarów na sztuczną inteligencję
Gospodarka światowa
Trump rozważa 10 proc. cła na Chiny i odrzuca globalny minimalny CIT
Gospodarka światowa
Netflix bije rekordy. Ma ponad 300 mln użytkowników
Gospodarka światowa
Trump zasypał kraj rozporządzeniami, ale na razie unika wojen handlowych
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Gospodarka światowa
Trump na razie unika wojen handlowych
Gospodarka światowa
W listopadzie nieco więcej zamówień w niemieckim przemyśle