Rok temu rentowność tych papierów wynosiła 0,6 proc., dwa lata temu 1,5 proc., a w 2012 r., czyli w szczycie kryzysu zadłużeniowego w Grecji, dochodziła do 57 proc. Obecnie inwestorzy są więc gotowi dopłacać do posiadania greckich obligacji, choć dług publiczny Grecji przekracza 200 proc. PKB, a kraj ten w zeszłej dekadzie dwukrotnie bankrutował.
Rząd Grecji korzysta z dużego popytu na swój dług. Gdy w zeszłym tygodniu sprzedawał obligacje dziesięcioletnie za 2,5 mld euro, wartość ofert składanych przez inwestorów sięgnęła łącznie rekordowych 30 mld euro. Stosunkowo mała część greckiego długu publicznego znajduje się jednak w rękach inwestorów prywatnych. Jego znaczna większość w zeszłej dekadzie znalazła się w rękach Europejskiego Banku Centralnego, Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego oraz rządów państw strefy euro.
To, że greckie obligacje mają tak niskie rentowności, jest głównie zasługą polityki prowadzonej przez EBC. We wtorek jedynym państwem strefy euro niemającym obligacji pięcioletnich z negatywnymi rentownościami były Włochy. Rentowność włoskich pięciolatek sięgała jednak tylko 0,04 proc., a poniżej zera była w marcu.
– Widzimy ostatnio spadki rentowności na rynku długu, bo Europejski Bank Centralny dał do zrozumienia, że nie wycofa się ze stymulacji – twierdzi Richard McGuire, strateg Rabobanku.
– W krótkim terminie EBC nie pozostawia żadnych wątpliwości. Nie chce on widzieć pogarszających się warunków finansowych i rosnących kosztów kredytowych dla państw – wskazuje Nic Hoogewijs, zarządzający funduszem w Lombard Odier Investment Managers. HK