W tym roku, jak można dziś szacować, wzrost PKB wyniósł około 4,5–5 proc. Na tym tle 2023 r. będzie dużo słabszy. W mijającym roku roczną zwyżkę PKB podbił jednak tzw. efekt przeniesienia. W 2023 r. ten efekt będzie działał odwrotnie. Czy nie jest tak, że faktycznie najbliższy rok wcale nie będzie słabszy od mijającego?
Na pewno jest dużo nieścisłości statystycznych, które utrudniają ocenę kondycji gospodarki. Jest możliwe, że w IV kwartale br. i w I kwartale 2023 r. dojdzie do tzw. technicznej recesji, czyli dwóch z rzędu kwartalnych zniżek PKB. Kolejne kwartały powinny jednak być już lepsze, wzrost (kwartał do kwartału) będzie mniej więcej taki jak średnio w przeszłości. Spowolnienie będzie więc rzeczywiście płytkie. Spadek tempa wzrostu PKB z 5 do 1 proc. będzie wynikał z wysokiej bazy odniesienia oraz z tego, że zniknął efekt otwarcia po pandemii. W Polsce ten efekt wystąpił głównie w 2021 r., ale jeszcze w 2022 r. był widoczny w Niemczech.
W tym roku tematem numer jeden była inflacja, ale od kilku tygodni częściej słyszy się o dezinflacji, czyli hamowaniu wzrostu cen. Jak ten proces będzie przebiegał?
Średnio inflacja w 2023 r. będzie praktycznie taka sama jak w 2022 r. (w okolicy 14 proc. – red.). Przy tym jednak w lutym inflacja może przebić 21 proc. rok do roku, a w grudniu 2023 r. powinna być już w okolicy 10 proc. W tym sensie przyszły rok będzie faktycznie okresem spadku inflacji. Ten obraz wygląda gorzej, jeśli spojrzeć na strukturę wzrostu cen. Poprawa będzie wynikała w dużej mierze z wysokiej bazy odniesienia w cenach żywności i energii. Ale inflacja bazowa (nieobejmująca cen energii i żywności – red.) będzie opadała powoli. Uporczywość inflacji bazowej oznacza, że trudno będzie inflację ogółem sprowadzić do celu NBP w przewidywalnej przyszłości.
Z czego wynika uporczywość inflacji bazowej? Czy popyt konsumpcyjny w Polsce, który wyraźnie słabnie, jest wciąż zbyt mocny?
Jeśli posłuchać tego, co mówią przedstawiciele banków centralnych w USA i strefie euro, łatwo o wniosek, że w Polsce popyt konsumpcyjny jest wciąż za mocny. Tamtejsi bankowcy centralni uważają, że aby nie doszło do powtórki z lat 70. XX w., trzeba mocno zdławić konsumpcję. Wtedy spirale kosztowo-cenowa i płacowo-cenowa nie będą się nakręcały. Obawiam się, że polityka makroekonomiczna w Polsce jest zbyt łagodna. W 2022 r. mieliśmy silny impuls fiskalny, w 2023 r. będzie on mniejszy, ale też znaczący. Biorąc pod uwagę restrykcyjność polityki pieniężnej i ekspansywność polityki fiskalnej, polityka makroekonomiczna netto jest tylko nieznacznie restrykcyjna. Dlatego hamowanie konsumpcji nie jest gwałtowne, a w niektórych sektorach gospodarki nie widać w ogóle bariery popytu. A to oznacza, że proces przenoszenia kosztów na ceny finalne jest niezakłócony.