Pod koniec września dolar po raz pierwszy w historii kosztował ponad 5 zł. Polska waluta była wtedy o niemal 25 proc. słabsza w stosunku do amerykańskiej niż na początku 2020 r., czyli tuż przed wybuchem pandemii. W stosunku do euro deprecjacja złotego była nieco mniejsza, sięgała 13 proc. Ponieważ notowania waluty uchodzą często za wyznacznik finansowej kondycji kraju, tę słabość złotego łatwo było uznać za zjawisko niepokojące. Ostrzeżeń, że Polska podąża drogą Turcji, która całkowicie utraciła wiarygodność w oczach zagranicznych inwestorów, albo co najmniej Węgier, które z trudem się przed takim scenariuszem bronią, rzeczywiście w ostatnich miesiącach nie brakowało. Oliwy do ognia dolał wystrzał rentowności (czyli spadek cen) polskich obligacji skarbowych. W połowie października rentowność 10-latek przebiła 9 proc., co wielu analityków tłumaczyło przerwaniem przez Radę Polityki Pieniężnej cyklu podwyżek stóp procentowych. Ta decyzja mogła bowiem wywołać na rynku finansowym obawy, że RPP będzie tolerowała inflację stale przewyższającą cel, skłaniając inwestorów do żądania wyższego wynagrodzenia za ryzyko trzymania polskiego długu.
Pozorne osłabienie
Wiarygodności ostrzeżeniom, że Polska idzie w ślady Turcji i Węgier, przydawał globalny kontekst. W przeszłości żyznym gruntem dla kryzysów w gospodarkach wschodzących – a do takich wciąż zaliczana jest Polska – były okresy spowolnienia w światowej gospodarce, narastania barier dla globalizacji, zacieśniania polityki pieniężnej przez amerykańską Rezerwę Federalną oraz wzrostu awersji do ryzyka na globalnych rynkach finansowych. Wszystkie te zjawiska dziś są ewidentne, a do tego Polska należy do państw, na które najsilniej oddziałuje wojna w Ukrainie i wzrost ryzyka geopolitycznego.
Ostatnie tygodnie, za sprawą poprawy nastrojów na globalnym rynku i powrotu kapitału do Europy, przyniosły zauważalne umocnienie złotego i spadek rentowności obligacji skarbowych. – Ten duży transfer kapitału ze spółek wzrostowych, technologicznych, do spółek bardziej tradycyjnych, co sprzyja europejskim rynkom, jest trochę niespójny z przekazem banków centralnych, które próbują ograniczyć popyt, żeby wygrać z inflacją. Ten transfer wynika bowiem z tego, że jak dotąd spółki tzw. starej gospodarki raportowały bardzo dobre wyniki. Ale wybiegając w przyszłość, gdyby miało dojść do destrukcji popytu, trudno liczyć na to, że te wyniki się utrzymają. Dlatego byłbym ostrożny z zakładaniem, że te tendencje na rynkach są trwałe. Czyli raczej prędzej niż później okoliczności przestaną też sprzyjać złotemu – mówił w zeszłym tygodniu na antenie Parkiet TV Przemysław Kwiecień, główny ekonomista XTB. Pytanie o to, czy polskiej gospodarce grozi kryzys na wzór turecki lub węgierski, pozostaje więc aktualne.
Z badań naukowych wynika, że zwiastunami kryzysów są często – oprócz wspomnianej deprecjacji waluty – pogłębiający się deficyt na rachunku obrotów bieżących kraju, szczególnie gdy idzie w parze z deficytem w finansach publicznych, oraz narastające zadłużenie, zwłaszcza zagraniczne. Biorąc pod uwagę ten zestaw wskaźników, kilka sygnałów ostrzegawczych da się w Polsce zauważyć.
Paradoksalnie, osłabienie złotego ekonomiści rzadko umieszczają na tej liście. Zwracają bowiem uwagę na to, że realny efektywny kurs złotego – czyli kurs wobec szerokiego koszyka walut uwzględniający różnice w poziomie inflacji – pozostał dość stabilny. Licząc w ten sposób, polska jednostka płatnicza jest obecnie o zaledwie 1 proc. słabsza, niż była na początku 2020 r., przed koronakryzysem i wojną w Ukrainie. To sugeruje, że w stosunku do dolara złoty tracił na wartości podobnie jak większość innych walut, czyli nie był to skutek dodatkowej premii za ryzyko, której inwestorzy domagają się z tytułu inwestowania w Polsce. Osłabienie złotego wobec innych walut odzwierciedlało zaś głównie to, że inflacja w Polsce była wyższa niż u naszych partnerów handlowych. – Złoty osłabł w kryzysie, ale proporcjonalnie do skali inflacji. Deprecjacja realna dotąd nie nastąpiła – zauważyli w niedawnej minianalizie opublikowanej na Twitterze ekonomiści Banku Pekao, wskazując, że to wyraźnie odróżnia Polskę od Turcji i Węgier. Waluty tych państw tracą bowiem na wartości także w ujęciu realnym.