Polskie tzw. policy-mix jest mało optymalne z punktu widzenia ograniczania presji inflacyjnej – tu ekonomiści są stuprocentowo zgodni. Bo o ile bank centralny dokonuje ostrych podwyżek stóp procentowych, co rzeczywiście przekłada się redukcję wzrostu popytu konsumpcyjnego, o tyle rząd mocno dosypuje pieniędzy gospodarstwom domowym, wzmacniając ich skłonność do wydatków.
Pytanie jednak, który z tych rodzajów polityki: monetarny czy fiskalny, jest obecnie przeważający? A inaczej mówiąc, czy łącznie biorąc, publiczna polityka zwalcza inflację? Tu ekonomiści już nie mówią jednym głosem.
Po części może to wynikać z problemów ze skwantyfikowaniem efektów poszczególnych działań. W szczególności tych monetarnych, ponieważ trudno np. oszacować, w jakim wymiarze podwyżki stóp procentowych przyczyniły się do schłodzenia popytu na kredyt. Łatwiej jest z oceną działań rządu, a skalę impulsu fiskalnego w tym roku można ocenić na ok. 80 mld zł. O tyle ma wzrosnąć deficyt sektora finansów publicznych w porównaniu z 2021 r., co wynika m.in. z obniżki podatku PIT (łącznie ok. 30 mld zł), wprowadzenie na cały rok tzw. tarczy antyinflacyjnej (ok. 31 mld zł), programu ochrony kredytobiorców (ok. 5 mld zł), wypłaty 14. emerytury (ok. 11 mld zł) itp.
– Impuls fiskalny jest ogromny zarówno w tym, jak i przyszłym, wyborczym roku – zaznacza Sławomir Dudek, główny ekonomista Fundacji FOR. – I moi zdaniem luzowanie polityki fiskalnej wpompowuje dużo więcej pieniędzy na rynek, niż wynosi ograniczenie podaży pieniądza wskutek zacieśnienia w polityce pieniężnej – ocenia Dudek.