W piątek NBP sprzedał na regularnym przetargu bony pieniężne za 177,8 mld zł. To nowy historyczny rekord. Przed pandemią sprzedaż tych bonów oscylowała w okolicy 80 mld zł. Jej wzrost to następstwo tzw. QE, czyli skupu przez NBP na rynku wtórnym obligacji skarbowych i gwarantowanych przez Skarb Państwa. Czy to oznacza, że wzrost płynności w sektorze finansowym, który jest efektem QE, nie ma przełożenia na sytuację na rynkach finansowych, bo niemal w całości jest absorbowany przez bony?
Ten program ma oczywiście wpływ na stopy procentowe, zwłaszcza na długim końcu krzywej (rentowności długoterminowych obligacji skarbowych – red.). A przez to, że aby sprzedać obligacje NBP, banki muszą je najpierw kupić na rynku pierwotnym, rośnie też podaż pieniądza rozumianego potocznie, pieniądza depozytowego. Jeżeli rząd lub PFR sprzedaje bankom obligacje, to na jego koncie pojawiają się pieniądze, które następnie trafiają do firm, gospodarstw domowych itp. QE powoduje więc wzrost nadpłynności w sektorze bankowym, ale po drodze zwiększa płynność w gospodarce realnej.
Skup obligacji w ramach strukturalnych operacji otwartego rynku NBP prowadzi od marca, od czerwca skala tych zakupów wyraźnie jednak zmalała. Czy to jest efekt tego, że mniej jest emisji obligacji przez rząd i PFR oraz BGK, czy raczej tego, że sektor finansowy nie chce już NBP tych obligacji odsprzedawać?
Wydaje mi się, że ważniejsza jest ta druga przyczyna. NBP mógłby skupić więcej obligacji, proponując wyższe ceny. Ale przy neutralnym podejściu, które dotychczas pokazywał, nie było chętnych, żeby w dużych ilościach sprzedawać mu te papiery. Uczestnicy rynku w warunkach zerowych stóp procentowych ciągle poszukują dodatnich rentowności, a obligacje je oferują. Dodatkowo duża część uczestników tego rynku jest objęta podatkiem od aktywów, z którego obligacje skarbowe są zwolnione. Sprzedając NBP obligacje, banki otrzymują w zamian rezerwy, które z kolei są opodatkowane. Mają więc zachętę, żeby trzymać obligacje niezależnie od rentowności. Dodatkowo rentowności obligacji w ostatnich miesiącach dryfowały w dół, więc NBP nie czuł potrzeby, żeby je silniej obniżać.