Gdyby nie ono, przez ostatnie pięć dni indeks WIG nie zyskałby nic. Widać więc, że pojawiły się trudności z kontynuacją ruchu w górę, ale są one uzasadnione - z jednej strony, skalą dotychczasowego wzrostu, z drugiej, dotarciem do silnego oporu, jakim są okolice 30 tys. pkt.
Ta bariera jest związana ze szczytami osiągniętymi podczas odbicia po silnej wyprzedaży z jesieni 2008 r., jaka nastąpiła po bankructwie Lehman Brothers. Było ono nie tylko symbolicznym wydarzeniem, ale miało też realne konsekwencje. Inwestorzy i władze uświadomili sobie wtedy ostatecznie, z jak poważnymi kłopotami borykają się branża finansowa oraz gospodarka. Tym samym powrót do poziomów notowanych wtedy jest wyrazem nadziei na to, że trudności odchodzą w przeszłość. Malejąca wartość premii za ryzyko, normalizacja na rynkach pieniężnych, ożywienie w zakresie emisji papierów komercyjnych, czy znaczne przesunięcia kapitałów z bezpiecznych lokat w bardziej agresywne, są realnymi dowodami na takie myślenie.
W którymś momencie musi jednak przyjść czas na zastanowienie, czy nadzieje są uzasadnione. Początki tego zjawiska oglądaliśmy w ostatnich dniach. Powinno się ono nasilić w najbliższej przyszłości. Pytanie, czy taka sytuacja sprowokowałaby silną realizację zysków, czy pozwoliłaby utrzymać przez jakiś czas rynek w trendzie bocznym. Punktem odniesienia może tu być poziom 29 tys. pkt dla WIG-u, stanowiący dolną granicę luki hossy z 4 maja. Spadek poniżej tego poziomu oznaczałby utworzenie na wykresie świecowym formacji wyspy odwrotu. Oznaczałaby ona, że ostatnie dni były okresem dystrybucji akcji. Przełożyłoby się to na solidniejszą przecenę.
Nie ma wątpliwości, że decydujące będzie tu zachowanie amerykańskiej giełdy. Można się było o tym przekonać pod koniec czwartkowej sesji, kiedy oczekiwania na niekorzystny przebieg notowań za oceanem wyraźnie zbiły ceny akcji u nas. Z punktu widzenia giełd w USA najbardziej istotny wydaje się ostateczny odbiór wyników stress testu. Okazało się, że banki potrzebują jeszcze blisko 75 mld USD. To oczywiście niewiele w porównaniu z dotychczasową skalą pomocy, ale pokazuje, że kłopoty wciąż jeszcze nie są do końca zażegnane.
Równocześnie założenia gospodarcze stress testu (3,3-proc. spadek PKB w tym roku oraz 8,9-proc. średnia stopa bezrobocia na ten rok, a na przyszły 10,3-proc.) będą stanowić dość konkretny punkt odniesienia dla oceny kondycji banków. Wyniki ekonomiczne gorsze od zakładanych będą budzić wątpliwości. Zresztą nie brak głosów mówiących, że całe badanie miało głównie "marketingowy" wymiar i zostało przeprowadzone po to, by odbudować zaufanie do banków. Laureat ekonomicznego Nobla Joseph Stiglitz obrazowo podsumował badanie, mówiąc, że w stress teście za mało było "stressu".