Japońscy inwestorzy otrząsnęli się po pierwszej fali paniki związanej ze skutkami trzęsienia ziemi i tsunami. Po tym, jak tokijski indeks Nikkei 225 stracił przez trzy dni łącznie ponad 16 proc., dzisiaj poszedł w górę o 5,7 proc., co było najsilniejszą dzienną zwyżką od listopada 2008 r. Grający rzucili się na przecenione akcje, chociaż wielu analityków ostrzega, że poprawa może być krótkotrwała, jeśli nasili się kryzys związany z wyciekiem z elektrowni Fukushima.
Na innych parkietach w Azji zwyżki były dziś wyraźnie mniejsze, ale też i nie dotknęła ich podobna przecena. Od zwyżek rozpoczął się również handel na rynkach zachodnioeuropejskich. Dobrze radził sobie niemiecki DAX, który zyskiwał ponad 1 proc. Jednak były to tylko miłe złego początki.
Z czasem górę zaczęli brać sprzedający, którzy nie tylko obawiają się skutków japońskiego kataklizmu, ale i nie zapominają o innych czynnikach ryzyka. Mowa tu m.in. o zamieszkach na Bliskim Wschodzie, które dotarły do Bahrajnu, gdzie na ulice wysłano wojsko i m.in. zamknięto dzisiaj giełdę. Istotne są też zagrożenia inflacyjne – Eurostat potwierdził dziś, że w lutym inflacja w strefie euro znowu przyspieszyła – jak też obawy związane z krajami peryferiów strefy euro, o których przypomniało cięcie ratingu Portugalii przez Moody’s.
Nastroje jeszcze bardziej popsuły się w wyniku wyjątkowo kiepskich danych z amerykańskiego rynku nieruchomości. Okazało się, że liczba nowych inwestycji w budownictwie mieszkalnym tąpnęła tam w lutym o ponad jedną piątą, a liczba wniosków o pozwolenia na budowy znalazła się najniżej w historii. Nadal nie ma więc najmniejszych szans, by sektor budowlany przestał być kulą u nogi amerykańskiej gospodarki.
Straty głównych indeksów na Wall Street na początku sesji wyniosły ok. 0,8 proc., ale w pierwszych godzinach notowań wzrosły do 1,5 proc. Giełdy europejskie pod względem strat nawet je wyprzedziły. Na niedługo przed zamknięciem paryski CAC-40 spadał o 2 proc., wspomniany DAX o 1,9 proc., a londyński FTSE-100 o 1,4 proc.