Jak bardzo obecna sytuacja na rynkach różni się od okresów dekoniunktury z ostatnich dekad?
Przeprowadziliśmy analizy, w których przyjrzeliśmy się wszystkim największym przecenom na rynku akcji w USA z ostatnich 100 lat. Oczywiście nie powinno się przyznawać równej wagi tym wszystkim okresom spadków. Przyjrzeliśmy się podobieństwom do tego, co widzimy obecnie, i dostrzegliśmy, że obecna przecena jest mieszanką tego, co wydarzyło się po pęknięciu bańki internetowej, czyli po okresie bardzo nadmuchanych wycen akcji w sektorze spółek technologicznych i wzrostowych, oraz sytuacji z lat 70., gdy przecena była związana z fizycznymi ograniczeniami rynków energii oraz surowców. Trzeba więc przyjrzeć się podobieństwom pomiędzy tymi dwoma okresami na rynkach, by zrozumieć to, co się dzieje obecnie. Biorąc pod uwagę obie te przeceny, z lat 70. oraz po pęknięciu bańki internetowej, nie byłoby niczym niezwykłym, gdyby teraz rynkowi zajęło dwa lata dotarcie do dna i rozpoczęcie odbicia. W przypadku globalnego rynku akcji szczyt został osiągnięty w listopadzie 2021 r. i na pewno nie będziemy mieć nowego przed listopadem tego roku. W nowy rok będziemy wchodzić, wciąż odczuwając trudności. Po raz pierwszy od globalnego kryzysu finansowego światowe rynki nie są w stanie regularnie osiągać nowych szczytów, a wszyscy nie stają się bogatsi. To nowa rzeczywistość.
Ile zatem brakuje amerykańskim i europejskim indeksom do dna bessy? Jakie poziomy mogą osiągnąć na koniec bieżącego roku?
Opierając się na dostępnych informacjach, na założeniach dotyczących stóp procentowych oraz na przykładach historycznych przecen, o których mówiliśmy, spodziewamy się, że indeksy giełdowe stracą łącznie około 35 proc. od szczytów, zanim dotkną dna. Dla S&P 500 oznacza to poziom około 3200 pkt, podczas gdy ostatnio indeks przebywa poniżej 4000 pkt. Może więc jeszcze zniżkować o 15–20 proc. Nie spadnie jednak tak nisko w tym roku. Jest bardziej prawdopodobne, że zakończy rok w okolicach 3500–3600 pkt.
Co do rynków europejskich, to radziły one sobie lepiej, niż można było sobie wyobrażać, biorąc pod uwagę wojnę, jaka toczy się w Ukrainie, i ze względu na kryzys energetyczny. Europejskie akcje radziły sobie właściwie nawet całkiem dobrze w porównaniu z amerykańskimi. Powodem jest to, że rynek europejski jest w mniejszym stopniu związany z sektorem technologicznym. Więcej ważą na nim spółki dostarczające produktów konsumenckich pierwszej potrzeby, jest też więcej spółek z sektora ochrony zdrowia, a także firm górniczych i energetycznych. Firmy z europejskiego sektora energetycznego zyskały w tym roku około 40 proc.
Ale Europa też będzie mierzyła się z trudnościami, gdyż Europejski Bank Centralny znalazł się w sytuacji, w której będzie musiał w krótkim terminie bardziej agresywnie zacieśniać politykę pieniężną niż Fed. Jest tak z powodu rynkowego przekonania, że EBC popadł w samozadowolenie i zbyt długo zwlekał z decyzjami. To przekonanie doprowadziło do osłabienia euro. Gdy natomiast euro jest słabe wobec dolara, to importowane jest więcej inflacji. Jest tak, gdyż inflacja wywodzi się obecnie głównie z rynków surowcowych, a one są wyceniane w dolarach. W krótkim terminie EBC powinien więc być nieco bardziej agresywny niż Fed. W średnim okresie naszym zdaniem to USA będą miały jednak większy problem z inflacją niż Europa. W 2023 r. może się więc okazać, że to Europa odnajduje się lepiej niż USA, gdyż ma więcej rezerw na rynku pracy i gospodarkę bardziej efektywną energetycznie. USA mają natomiast „ciasny” rynek pracy, a wcześniej silniej stymulowały swoją gospodarkę niż rządy państw europejskich.