Podobnie jest z Javierem Mileiem, prezydentem Argentyny. Nie tak dawno temu wystąpił w Davos. Przejeżdża Argentynę walcem zmian i jest najwyżej w połowie tego zajęcia. W Davos jednak nie rozwodził się nad osiągnięciami – rzeczywistymi, nie zmyślonymi – w wydobywaniu z otchłani gospodarki swego kraju, lecz dał wykład na temat ideologii woke. Właściwie był to jeden wielki retoryczny policzek wymierzony, szacuję, co najmniej dwóm trzecim słuchającego go audytorium. Podobne audytorium oklaskiwało wcześniej tych, których Milei chłostał. Po czym żarliwie oklaskiwało Mileia, gdy już skończył swą tyradę. Dobrze brzmiał i wybrzmiał, zaznaczając swoją charyzmę, na tle ludzików, którzy będą karnie podporządkowywać się każdemu, kto ma cojones. Milei ma. Notabene w historii często masa konformistycznych ludzików okazywała się niebezpieczna. Nie należy tego fenomenu lekceważyć.
I jest to też czas liderów biznesu. Nie wszystkich da się co prawda podejrzewać o jakąś wielką charyzmę czy magnetyzującą osobowość. Taki Zuckerberg nieodmiennie sprawia na mnie wrażenie gościa, który sprzedaje hamburgery. Albo że jego pies nasikał komuś na buty w czasie spaceru ze swoim panem i teraz nie wiadomo, co zrobić. Ale już Bezos ma silniejsze papiery na celebrytę, choć nie jest wiele bardziej ekspresywny niż Mark. Nadrabia wszelkie niedostatki charyzmy swoją przyjaciółką Lauren Sanchez, która potrafi się tak ubrać na inaugurację prezydentury Trumpa, że potem pewne elementy stroju analizuje nawet BBC. Zresztą nie wiem, czy to jest wtedy coś bardziej na temat Lauren, czy na temat BBC. A Musk to już celebryta najbardziej zaawansowany. Jest jeszcze szef Nvidii, kilku Hindusów, Chińczyków, a z Europejczyków być może Bernard Arnault. Każdy może sobie zbudować listę, według własnego gustu, tytanów biznesu będących zarazem inspirującymi, wpływowymi i kontrowersyjnymi indywidualnościami, promieniującymi na cały świat.
W jakimś stopniu tak było zawsze, ale dziś siła osobowości jest wzmocniona przez technologie komunikacji. Poza tym polityka i biznes się integrują, a nie separują od siebie. „Dolina” (dziś właściwie dwie Doliny, jedna w Kalifornii, druga w Teksasie) nie dostałaby nowych skrzydeł bez afiliacji przy Trumpie, ale i Trump pozyskał, mam wrażenie, dodatkowe zasoby sprawczości dzięki temu aliansowi.
Porzucam w tym momencie wszelkie tony sarkazmu i ironii, wszelkie dygresje frywolne. Bo trzeba powiedzieć i to, że celebryci władzy i biznesu nie są kreacjami z papieru. To nie jest żaden dmuchany ryż, lecz, jak to się mówi dziś w marketingu, samo mięso. I nie tylko osiągnięcia jako takie, lecz także to, dzięki czemu były one możliwe i okazują się względnie trwałe.
Jest zastanawiające, że charyzma wciąż zdolna jest generować energię zmiany. Bo niby mogłoby się wydawać, że rządzą procedury i techniczne zasady osiągania celów. Powstaje armia agentów AI, zaś w ciągu najbliższych kilkunastu lat populacja robotów przewyższy populację ludzi (na planecie). A jednak to nie eliminuje roli tych ludzkich postaci, które wyrastają ponad przeciętny poziom inteligencji, wyobraźni i zaufania do samych siebie. Wręcz przeciwnie, w świecie sterowanym technologicznie ich gwiazdy jaśnieją nawet jeszcze bardziej.
Na tym tle bardzo dobrze widać problem, który ma Europa. W Polsce i w naszym unijnym systemie mania regulacyjna tłumi przywództwo i nie pozwala zaistnieć charyzmatycznym liderom. Zamiast tego jest kontrola.