Henri Bergson powiedziałby, że samo mówienie o tym, że coś się skończyło, zawiera w sobie ryzyko popełnienia filozoficznego błędu. Ale nim kilka słów o tym, przypomnijmy, kim był Bergson. Chociaż to wiadomo, z grubsza. Mnie się akurat najbardziej kojarzy z księdzem Józefem Tischnerem. Tischner miał wykład na temat tej filozofii, a było to w czasach zamierzchłych, to znaczy w latach 80., na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wygłaszał go co tydzień w Kolegium Witkowskiego, parę kroków od pomnika Kopernika (któremu od czasu do czasu ktoś kradł cyrkiel znad globusa trzymanego przez astronoma; ciekawe, czy ta tradycja przetrwała – zapewne nie, bo dzisiaj jest to jakieś bardzo poważne wykroczenie). Zasadniczo wykład był przeznaczony dla studentów polonistyki czy może też garstki tych z filozofii. Zachodziliśmy na ten wykład i my, studenci prawa. Czy też, jak należałoby dziś powiedzieć, studentki i studenci. Ale nawet gdybyśmy nie byli wtedy w towarzystwie studentek, to i tak Bergson, a zwłaszcza Tischner, pojawiali się w różnych koedukacyjnych interakcjach. Były to bowiem czasy, gdy dziewczyny można było zainteresować tym, że „chodzi się na Tischnera”. Czyli w ten właśnie sposób można je było zainteresować sobą samym. Jak wiadomo, kiedyś to były czasy, a dzisiaj czasów już nie ma (zidentyfikowałem to ostatnio jako jedno z bardziej popularnych powiedzonek w mediach społecznościowych).
Wracając do Bergsona, to jest to postać ciekawa zwłaszcza z perspektywy dzisiejszej. Podwójnie nawet. Po pierwsze, ten geniusz był celebrytą, i to takiego kalibru, jak dziś ci najwięksi, powiedzmy, że jak Taylor Swift czy Cristiano Ronaldo. Autorka pierwszej biografii filozofa, napisanej w języku angielskim i właśnie wydanej, Emily Herring, twierdzi nawet, że w szczycie swojej rozpoznawalności, jakieś 15 lat przed wybuchem pierwszej wojny światowej, Bergson był najsłynniejszym mężczyzną na ziemi. Jego wykład w Nowym Jorku spowodował podobno pierwszy w historii korek samochodowy na Broadwayu. Fani czy raczej fanatycy Bergsona czekali, aż opuści on zakład fryzjerski, by zdobyć kosmyki jego włosów. Co zresztą uważam za dziwne, a nawet odpychające. Kosmyk Taylor Swift to jeszcze rozumiem. Ale może to kobiety polowały na te kosmyki włosów Bergsona, mężczyzny mało urodziwego, natomiast z mózgiem dobrej jakości. A jak wiadomo, najbardziej erotycznym organem mężczyzny jest mózg.
To, że w 1927 roku Bergson otrzymał Nagrodę Nobla, było jakimś tam tylko dodatkiem do jego sławy. Otrzymał ją zresztą w dziedzinie… literatury. Mówił i pisał bowiem nie tylko mądrze, ale jeszcze pięknie.
A po drugie, filozofia życia Bergsona wypada jako bardzo nowoczesny zestaw poglądów i przekonań. Nie chcę popełniać karkołomności przez próbę jej streszczania, ale coś warto powiedzieć. A zatem według Bergsona kieruje nami przede wszystkim intuicja, a nie rozum. To wytwarza pęd życiowy (élan vital), dzięki czemu dzieją się rzeczy. Właśnie, rzeczy nie powstają i się nie kończą, lecz dzieją się. Cechą naszego istnienia jest trwanie (durée, duration), a nie wydarzanie się. Generalnie jest tak, że teraźniejszość nie jest czymś izolowanym, to jest przeszłość przechodząca płynnie w przyszłość.
Odnajduję co najmniej oznaki słuszności tych stwierdzeń w tym, jak dzisiaj funkcjonuje biznes. W tym, co motywuje ludzi biznesu do działania, jak podejmujemy decyzje w tej dziedzinie. A także dlaczego istnieje konkurencja i rywalizacja i jak się manifestuje. By sięgnąć do bieżących wydarzeń: DeepSeek nie zaistniał nagle, on już był, tworzył się, formował dawno temu. To pokazuje ograniczoność tego, co możemy zrozumieć z raportów bieżących spółek giełdowych, a w każdym razie tłumaczy, dlaczego te raporty tak rzadko wpływają znacząco na wyceny. Ale to inny temat. Inny?