Czym warto się martwić?

Statystyki giełdowe mówią, że procentowy udział inwestorów indywidualnych w obrotach na naszym rynku akcji jest obecnie najniższy w historii. Pomijam przy tym stwierdzeniu lata 90., a więc okres niemowlęctwa giełdy warszawskiej. Mieliśmy wówczas warunki nieporównywalne do ostatnich 20 paru lat.

Publikacja: 09.09.2024 06:00

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościo

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościowych, partner w Qualia AdVisory

Foto: materiały prasowe

Jeszcze kilkanaście lat temu udział inwestorów indywidualnych w obrotach akcjami przekraczał 30 proc. Po tamtym gwiezdnym czasie pozostały wątłe ślady. Dziś jest tych procentów kilkanaście. Według komunikatu GPW – niecałe 14. I jak to zwykle na giełdzie, ważna jest liczba, ale jeszcze ważniejszy jest trend. Sytuacja ciągle się pogarsza.

Nie wygląda to za dobrze na tle innych rynków. Co prawda potrzebowalibyśmy porządnych danych statystycznych, by dowiedzieć się, jak aktywne w porównaniu z innymi grupami inwestorskimi są osoby fizyczne spekulujące samodzielnie we Francji, w Niemczech czy w USA. Czasami coś o tym piszą światowe media. A to, że udział takich graczy w obrotach spółkami z indeksu S&P 500 to szokująco wysokie 16 czy 17 proc. (szokujące biorąc pod uwagę na NYSE i Nasdaq wartości transakcji). A to, że etykieta przylepiana przez dziesięciolecia Niemcom, że jest to kraj długu, a nie kraj equity, przestaje być adekwatna, bo Niemcy coraz chętniej handlują akcjami.

Myślę jednak, że malejąca – w ujęciu względnym – aktywność inwestorów indywidualnych to nie jest wcale wielkie zmartwienie. Niewielki udział procentowy nabiera innego wymiaru, gdy skonfrontujemy go z inną informacją zawartą w najnowszym podsumowaniu wydarzeń na giełdzie warszawskiej. Jest to informacja o wartość obrotów na rynku akcji. W sierpniu wynosiła ona przeciętnie (na sesję) 1,2 mld zł, co stanowi około 30-proc. wzrost w stosunku do sierpnia ubiegłego roku. To by znaczyło, że w ujęciu wartości bezwzględnych pieniędzy pochodzących z rachunków inwestorów indywidualnych krąży na giełdzie całkiem sporo. Gwoli ścisłości pamiętajmy, że obroty liczymy „podwójnie”, czyli sumujemy wartości po stronie sprzedaży i po stronie kupna.

Niewątpliwie byłoby lepiej, gdyby te 1,2 mld dziennego obrotu było rozparcelowane w sposób bardziej zrównoważony pomiędzy trzy grupy: krajowych inwestorów indywidualnych, krajowe instytucje i zagranicę. Jednak ważniejsze jest to, co ze wszystkich parametrów giełdowych jest w ogóle kluczowe: płynność. W uniwersum giełdowym o wszystkim decydują dwa czynniki. Jeden jest osobowy i jest to inwestor. Drugi jest wskaźnikowy i jest to właśnie płynność. Mówiąc o tym w pewnym uproszczeniu, bo oba czynniki są współzależne, a do tego kształtują się one w oparciu o podaż instrumentów finansowych. Zatem to uniwersum jest bardzo złożone.

Spadająca relatywna wartość transakcji takiej czy innej grupy inwestorów, przy rosnących obrotach ogółem, nie jest problemem strukturalnym. Poważniejszy problem niż te niecałe 14 proc. to koncentracja obrotu akcjami spółek wchodzących w skład indeksu WIG20. Jednostkowy przykład, ale mniej więcej tak samo jest codziennie: wczoraj (piszę ten felieton rankiem 5 września) wartość obrotu akcjami na głównym rynku to prawie 930 mln zł. W tym obroty spółkami wchodzącymi w skład WIG20 – 730 mln. To niemal 80 proc. Jak pisałem kilka miesięcy temu w artykule dla „Rzeczypospolitej”, jeśli od wartości obrotów na rynku regulowanym odejmiemy te spółkami z WIG20, to okaże się, że regionalny lider jest mniejszy niż giełda wiedeńska. Trochę brzmi to jak porównywanie gruszek z jabłkami, ale uderzające jest, że duża liczba pozostałych spółek z głównego rynku (pomijając 20 firm z głównego indeksu, zostaje ich 390), to dość niewielka siła (w kategorii obrotów). A dodatku w obrębie WIG20 też mamy kręgi koncentracji. Na sesji w dniu 5 września siedem spółek reprezentowało prawie 50 proc. obrotu w obrębie WIG20. Czasem będzie to bardziej równomiernie rozłożone, a czasami jeszcze bardziej skoncentrowane. I znowu oceny w dużym stopniu zależą od tego, co przyjmiemy do porównań. Ja na przykład powiedziałbym, że jak na 30 lat budowania rynku kapitałowego w Polsce stan, w jakim znajdujemy się obecnie, jest rozczarowujący. Rozczarowujący? Być może to eufemizm i trzeba użyć określenia, które padło w rozmowie z Tomaszem Bardziłowskim w tej gazecie, bodajże w sierpniu, tego o „straconej dekadzie”. Tyle tylko, że ta stracona dekada może nas wiele nauczyć na temat tego, co w tym okresie robiono źle lub czego nie zrobiono w ogóle. W tym jej paradoksalna wartość.

W każdym razie, dobrze, że na giełdzie są jeszcze w ogóle inwestorzy indywidualni. Bo, patrząc na to zagadnienie praktycznie, nie jest im łatwo podjąć decyzję, by w tej zabawie uczestniczyć. Czy 10 tys. zł to dużo? Dla bardzo wielu to bardzo dużo. Ja na przykład wolałbym mieć przekonanie, że po ich zainwestowaniu coś zarobię. Coś, czyli ile? Na przykład 20 proc. po kilku miesiącach? To da mi 2 tys. Po opodatkowaniu zostanie z grubsza 1800. Szału nie ma. Jeśli potrzymam akcje i dostanę dywidendę, państwo polskie zabierze mi 19 proc. tej kwoty. To jest według mnie jeszcze bardziej ostentacyjny dowód pazerności, strachu przed zmianą, populizmu i krótkowzroczności polityków niż podatek od zysków z transakcji. Dlaczego bowiem prywatny inwestor ma ponosić ryzyko bezpośredniego wspierania swoimi pieniędzmi podmiotów tworzących polskie PKB, by na koniec państwo zabrało mu aż 19 proc. z wynagrodzenia za ponoszenie tego ryzyka? Ale żyjemy w kraju, gdzie szalbiercza „składka” zdrowotna uderza najbardziej w indywidualnych przedsiębiorców. A jest ich, jak przeczytałem u Andrzeja Długosza w jego social mediach, jakieś 2 mln. Dlaczego więc ktoś miałby zrobić dobrze prywatnym inwestorom giełdowym, tym aktywnym, których jest zaledwie 200 tys.?

Felietony
Wyzwania na jesień
Felietony
Jeszcze większy nieład
Felietony
Spojrzenie poprzez dane skumulowane
Felietony
Szwedzka robota
Materiał Promocyjny
Jak wygląda auto elektryczne
Felietony
Hindenburg znów nadaje
Felietony
Czy emitenci są gotowi na ustawę o ochronie sygnalistów?