Ta historia może powiedzieć nam wiele na temat rynkowych mechanizmów egzekwowania poszanowania kwestii ESG (ekonomicznych, społecznych i związanych z ładem korporacyjnym).
Regulacje z zakresu ESG opierają się na obowiązkach informacyjnych. Według unijnego prawodawcy rynek ceni i potrzebuje informacji o tym, czy spółka działa zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju, gdyż „ryzyko ESG to ryzyko finansowe”, które prędzej czy później odbije się na wynikach spółki. Regulacje wymuszające ujawnianie kwestii ESG przyjmują przy tym perspektywę tzw. podwójnej istotności – akcjonariuszy i kredytodawców mają interesować nie tylko ryzyka generowane dla perspektyw spółki przez zmiany gospodarki na bardziej zrównoważoną (te są oczywiste np. dla producentów aut spalinowych czy spółek paliwowych), ale też negatywny wpływ, jaki sama spółka wywiera na środowisko i społeczeństwo, gdyż ten ma wrócić do niej jak bumerang w postaci kar, pozwów za szkody środowiskowe czy utraty reputacji. W związku z tym UE nakłada na duże spółki obowiązek ujawniania szeregu informacji dotyczących ich wpływu na środowisko i społeczeństwo. Ujawnianie naruszeń lub niskich ambicji w tych obszarach ma skłonić wrażliwych na ryzyko ESG akcjonariuszy do sprzedaży akcji albo do wywierania bezpośredniej presji na zarządy, aby podniosły swoje standardy ESG – w ten sposób inwestorzy mają być policjantami zrównoważonego rozwoju na publicznych rynkach.
Filozofia, zgodnie z którą „światło słoneczne jest najlepszym środkiem dezynfekującym”, stanowi podwalinę wszystkich obowiązków informacyjnych spółek giełdowych, od kwartalnej sprawozdawczości finansowej do ujawniania informacji cenotwórczych. Większa transparentność ma zapobiegać rynkowym nadużyciom, a najlepszymi ich tropicielami mają być sami inwestorzy, analizujący obszerne ujawnienia spółki.
Tyle tylko, że w tej tradycyjnej narracji nadużycia popełniane są na szkodę inwestorów właśnie. Przejrzystość ma utrudnić rachunkowe machlojki polegające na pudrowaniu finansowych wyników spółki i przedstawieniu ich w bardziej pozytywnym świetle, niż mają się w rzeczywistości. Tymczasem w przypadku LPP było, paradoksalnie, odwrotnie. Jeżeli wierzyć Hindenburgowi, „problemem” LPP, który trzeba było jakoś ukryć w sprawozdawczości, było to, że jej całkowite przychody wzrosły w 2022 r. o 13 proc., pomimo deklarowanej sprzedaży operacji w Rosji – jej drugim co do wielkości rynku, który odpowiadał za 20 proc. obrotów. Innymi słowy, inaczej niż w typowym przypadku, LPP nie próbowała ukryć przed swoimi inwestorami tego, że nie ma (dla nich) pieniędzy – pieniądze były, ale ze źródła, które było wątpliwe z punktu widzenia zgodności z duchem ESG i społecznej odpowiedzialności biznesu.
Jakie wnioski płyną stąd dla ESG? Przede wszystkim takie, że inwestorzy nie będą monitorować i „karać” tych ryzyk ESG, które nie zostaną przez spółkę zinternalizowane w postaci kar, sankcji, postępowań sądowych czy utraty klientów. Powrót kursu w rejony sprzed publikacji raportu Hindenburga sugeruje dwie możliwości. Albo rynek uznał doniesienia funduszu za niewiarygodne, albo uznał, że nawet gdyby się one sprawdziły, negatywne społecznie działania spółki nie „wrócą” do niej w postaci negatywnych konsekwencji finansowych. LPP nie jest oczywiście jedynym przykładem takiej sytuacji. Czy głośne przypadki ograniczania praw do działalności związkowej przez Starbucksa odbiją się negatywnie na kursie giełdowym tej spółki? Można założyć, że będzie wręcz przeciwnie. Czy fakt, że spółki technologiczne takie jak Meta opracowują coraz to nowsze sposoby na dopaminowe uzależnienie użytkowników od swoich cyfrowych produktów sprawiają, że ich akcje są gorszą inwestycją? Jest raczej odwrotnie.