To larum grają? Czy tylko chichot historii?

Wprost to powiem. Jestem zachwycony ubiegłotygodniowym felietonem Mirka Kachniewskiego, pod tytułem „Pomnik Nieznanego Regulatora”. Ukazał się, rzecz jasna, na szlachetnych parkietowych łamach.

Publikacja: 15.07.2024 06:00

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościo

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościowych, partner w Qualia AdVisory

Foto: materiały prasowe

Artykuł przyniósł mi pewnego rodzaju ulgę. Bo już zaczynałem podejrzewać siebie o intelektualne lenistwo lub, co gorsza, o lenistwo zwyczajne. Mam na myśli narastającą we mnie przez szereg ostatnich miesięcy niechęć do tego, by zgłębiać, na czym mają polegać standardy ESG wdrażane na rynkach kapitałowych. Po prostu poczułem, że w tym szaleństwie jest metoda, która prowadzi do zadławienia wartości, jaką idea ESG miała ustanowić w życiu gospodarczym.

Na samym początku wyglądało to inaczej. ESG nie było całkowicie nowym konceptem. Raczej wzbogaconą o nowe wątki i metodyki formułą „odpowiedzialnego społecznie biznesu”. Mutacja, ale z dobrym przesłaniem, bo miało to być bardziej konkretne, bardziej skoncentrowane na kluczowych zagadnieniach. Od razu też na rynkach rozwiniętych wybuchła dyskusja nad tym, czy to jest na pewno skrótowiec oznaczający treść koherentną, niesprzeczną wewnętrznie. Pojawiły się też głosy krytyczne, pytające o to, jak ten konglomerat pryncypiów standaryzować, mierzyć, porównywać. Nie wchodzę w temat bardziej, bo naprawdę mam do niego absmak. Dotknąłem tych kwestii we wpisie w LinkedIn już w 2022 r. (link dla czytelników tego felietonu w wersji online: https://www.linkedin.com/posts/ludwik-sobolewski_qualiaadvisory-esg-gielda-activity-6970299450346885120-TO8-?utm_source=share&utm_medium=member_desktop).

Adopcja ESG w Polsce wyglądała tak, jak zwykle to się dzieje w tego rodzaju przypadkach. Efekty modowe, objawy prowincjonalizmu polskiego. Niemal powszechna adoracja nowego trendu. GPW stanęła tu w pierwszym, a w każdym razie najdostojniejszym rzędzie chóru.

Tymczasem zaraz było widoczne, że to idzie w złym kierunku. Taksonomia ESG ważąca tony. Kolejne koszty dla prowadzenia biznesu. Kompletna bzdura, jeśli chodzi o informację dla inwestorów, bo żaden normalny inwestor, w tym instytucjonalny, nie będzie czytał zawikłanych raportów, z których koniec końców nie wiadomo, co wynika. A skoro produkować to muszą wszyscy, a robią to zewnętrzne firmy konsultingowe, to tym bardziej studiowanie tych sprawozdań nie ma praktycznego sensu. To jeszcze gorzej niż z formalistycznymi prospektami, których też prawie nikt nie czyta. Gorzej, bo przynajmniej język prospektów miejscami jest jako tako zrozumiały.

Hydra regulacji rozdęła się tak, że ja nawet nie do końca ogarniam to, co pisze Mirek o samym technicznym procesie uchwalania wymogów w zakresie raportowania. Po prostu nie mogę się skupić, gdy czytam o czymś, co odkleiło się od wartości użyteczności dla rynków i dla świata zagrożonego dewastacją środowiska naturalnego. Z pewnością też niedługo powstaną estymacje, ile energii pochłania produkowanie miazmatów i jaki to generuje ślad węglowy.

Mirek Kachniewski pisze, że oparcie standardu dla małych spółek na standardzie giełdowym, przewidzianym dla spółek dużych (zamiast na standardzie dla firm niepublicznych), może spowodować migrację na polskiej giełdzie. Czyli ruchy między rynkami NewConnect i regulowanym. Tylko że tym razem i w ogóle po raz pierwszy w historii spółki przekroczą limes nie z południa na północ, lecz z północy na południe. Mirek szacuje liczbę spółek, które mogą się przenieść z rynku głównego na NC, uciekając przed uciążliwymi i kosztownymi obowiązkami, na około 100.

Szczerze mówiąc, nie sądzę, by te przeprowadzki przybrały taką skalę, a nawet nie jestem pewny, czy w ogóle do nich dojdzie. NewConnect nie jest ani ziemią obiecaną, ani enklawą wolności. Już nie jest.

W latach 2006–2012, gdy tworzyliśmy ten rynek, często powtarzałem mojemu zespołowi: „Pamiętajcie, że nie wolno nam ulec pokusie wymyślania różnych ciekawych przypadków i problemików oraz wkładania ich do naszego regulaminu. Bo to się właśnie nazywa przeregulowanie”. Wiadomo było, że jak ludzie znający się na rzeczy postanowią niewłaściwie użyć swojej wiedzy, to skutki mogą być opłakane. I świadomie piszę, że tworzyliśmy ten rynek w latach 2006–2012, a nie tylko przez kilkanaście miesięcy przed inauguracją w sierpniu 2007 r. Bo praca nad jego udoskonalaniem poprzez wprowadzanie rozwiązań prorozwojowych, niezabierających tlenu z tego nowego wrażliwego ekosystemu (mającego i tak z powodu niskiej kapitalizacji i płynności swoje naturalne ograniczenia), trwała przez cały czas.

Potem to zostało popsute. Jakość myślenia o rynku alternatywnym uległa gwałtownemu pogorszeniu. Coś niedomaga? To jazda, zaostrzamy wymogi i się wtedy poprawi. Nikt też wtedy nam nie zarzuci, że giełda czegoś nie dopilnowała.

No cóż. Jeśli chcesz odnieść sukces, musisz zaakceptować ryzyko porażki. Warto, by taki napis wygrawerowano na posadzce w budynku przy Książęcej, na przykład obok metalowego byka, który tam pewnie nadal stoi. Ten napis byłby ważniejszy niż nawet rzeczony byk.

Budowa nowoczesnych rynków kapitałowych jako wartościowej propozycji dla zróżnicowanych grup jego użytkowników powinna prowadzić przez poskramianie regulacji, a nie ich rozdymanie do niepojętych kształtów. Innymi słowy, powinna to być bardziej autostrada wolności niż obóz karny. Tak samo jak w wielu innych dziedzinach: w badaniach naukowych, w kształceniu szkolnym i uniwersyteckim, w wychowywaniu dzieci, w wykonywaniu przez media funkcji informowania i wyrażania opinii. Wolność jest najważniejsza.

W każdej z tych dziedzin postulat liberalny doznaje istotnych ograniczeń, z których wiele jest bardzo dobrych, a inne są przejawem biurokratycznej chęci kontroli czy skutkiem, równie wyniszczającym, politycznej poprawności i cancel culture. Erozji podlega też idea zrównoważonego rozwoju, zaaplikowana w Europie rynkom kapitałowym. Tylko że wielkość ma znaczenie. Ktoś, kto jest mały, z pewnością oberwie w nos.

Żal samej idei właśnie. Ale koła ratunkowe istnieją. Inwestorzy wrażliwi na wartości środowiskowe mogą na przykład przeczytać książkę Olivera Franklin-Wallisa „Zasypani. Sekretne życie śmieci”. Znacznie bardziej pomoże to w doborze spółek do portfela niż informacyjna papka wymuszana przez genialnych regulatorów. A także przez działające przy nich lobbies, o czym też trafnie wspomina Mirek Kachniewski.

Felietony
„Pomnik Nieznanego Regulatora”
Felietony
Sztuczna inteligencja dla broni jądrowej
Felietony
Geopolityka osłabia polski rynek
Felietony
Problem zamiatany pod dywan
Felietony
Myślenie nadal ma przyszłość
Felietony
Niełatwa transpozycja CSRD