Problem zamiatany pod dywan

Zmiany w zakresie wypłacania renty wdowiej to kolejny sposób na popsucie systemu emerytalnego, opartego na zasadzie „ile wpłacisz, tyle dostaniesz”, i dodatkowa zachęta, żeby jak najszybciej przechodzić na emeryturę.

Publikacja: 09.07.2024 06:00

Marcin Materna, CFA, doradca inwestycyjny, BM Banku Millennium

Marcin Materna, CFA, doradca inwestycyjny, BM Banku Millennium

Foto: materiały prasowe/D. Sobieski

Pracujesz dłużej, nie dożyjesz emerytury – małżonek nie skorzysta z tego świadczenia. Do emerytury zmarłemu pozostało przed śmiercią niewiele – żona (najczęstszy beneficjent) nie dostanie nic.

Renta wdowia jest potrzebna w określonych sytuacjach, ale należałoby nią albo objąć wszystkich seniorów > np. 60. r.ż., albo potraktować ją jako pomoc społeczną należną wszystkim seniorom. Z tej perspektywy proponowana maksymalna wartość świadczenia w wysokości do 9000 PLN jest jednak zbyt wysoka – to, że małżeństwo żyło na wysokiej stopie przed śmiercią np. męża, nie znaczy, że państwo powinno żonie tę stopę życiową utrzymywać. Dodatek w wysokości maks. 1000–2000 zł powinien być wystarczający.

Zwróćmy w tym miejscu uwagę, że renta wdowia nie przysługuje, w przypadku gdy małżonek był młodszy i miał np. 45 lat. Zmarł, zostawił żonę z trojgiem dzieci i w tej sytuacji nie dość że jego środki zgromadzone na koncie ZUS przepadają, to jeszcze rodzina dostaje pomoc wyłącznie w sytuacji, gdy należy jej się zasiłek z pomocy społecznej. A tu mamy potencjalnie hojną wypłatę bez względu na sytuację majątkową emeryta.

Omówiona propozycja w zakresie renty wdowiej każe także zastanowić się, czemu renta sieroca nie jest wypłacana na podobnych warunkach? Obecna renta po śmierci rodziców w wysokości 620 zł to grosze w porównaniu z propozycjami w zakresie renty wdowiej (max. 9000 zł).

Po raz kolejny tworzymy więc grupę, która nie może oczekiwać na pomoc ze strony państwa („zabrakło miesiąca Janowi, żeby przejść na emeryturę, i nie dostałam nic”, „mój mąż był dyrektorem, dużo zarabiał, ale umarł w wieku 58 lat”, „całe życie żyłam sama i na starość znikąd pomocy”) i uprzywilejowanych („dobrze, że zdecydował się na emeryturę, a w prasie zachęcali, żeby pracował jak najdłużej – wyszłabym na tym jak Zabłocki na mydle”, „mąż nie dość, że mnie zabezpieczył finansowo, to jeszcze państwo wypłaca mi dodatek do emerytury”). I to wszystko w warunkach wysokiego deficytu budżetowego, który raczej sugerowałby podjęcie działań mających na celu jego ograniczenie niż wprowadzanie kolejnego programu socjalnego typu „rozdajemy pieniądze na ślepo, bez względu na to, czy ktoś ich potrzebuje, czy nie”.

Logika systemu emerytalnego w Polsce – w teorii – jest żelazna: wpłacane ze składek „środki” z ZUS są wspólne, a żyjący krócej finansują emerytury dla tych, którzy żyją dłużej. Ich emerytury są obliczane na bazie „zgromadzonego” kapitału. Każdy wyłom w tym systemie to koszty ponoszone przez wszystkich na rzecz nielicznych uprzywilejowanych.

Może więc zamiast dalszego psucia i tak wadliwie skonstruowanego systemu warto by rozważyć:

• Zlikwidowanie wszystkich hojnych systemów emerytalnych (dla mundurowych, sędziów, prokuratorów, rolników czy górników), które może miały sens w PRL, ale 30 lat po jego upadku już niezbyt. Dla przykładu przy prognozowanej stopie zastąpienia dla statystycznego Polaka w wysokości 25–30 proc. wypłacanie emerytury w wysokości 80 proc. ostatniego wynagrodzenia dla nielicznych jest sporą przesadą. Tak wysoki procent miał sens, gdy stopa zastąpienia wynosiła 60-70 proc., wraz ze zmianami dla wszystkich Polaków także i te wskaźniki powinny zostać skorygowane i dostosowane do obecnie panującej sytuacji.

• Skończenie z psuciem systemu „ile wpłacisz, tyle dostaniesz” uchwalaniem trzynastek, czternastek, rent wdowich i innych pomysłów pogarszających stan finansów ZUS

• Zastanowienie się, czy dalej utrzymywać sztucznie niskie składki dla bogatych przedsiębiorców, co skutkuje koniecznością wypłat trzynastek i czternastek ze względu na ich przyszłe niskie emerytury?

• Czy aby zamiast hojnie finansować programy typu 800+, które praktycznie żadnego wpływu na dzietność nie mają (a taki był ich cel), środki te przeznaczyć na inwestycje (np. wzorem norweskiego funduszu emerytalnego), z których zyski i zgromadzony kapitał w przyszłości służyłyby do obsługi wypłat emerytalnych. Po 20–30 latach inwestowania taki fundusz dysponowałby pokaźnymi środkami (minimum 60 mld x 30 + zyski z tych inwestycji).

Dużo mówi się o konieczności podniesienia wieku emerytalnego, ale pamiętajmy, że w systemie, gdzie wysokość emerytury jest uzależniona od kwot wpłaconych do ZUS składek, skutkuje to tylko odłożeniem w czasie i koniecznością wypłat wyższych emerytur miesięcznie niż bez tego kroku. Jedyne, co ZUS zyskuje na takiej operacji, to brak konieczności wypłat dla osób, które zmarły w czasie tych dwóch–trzech lat, o które podniesiono wiek emerytalny (zysk z tego tytułu nie jest i tak aż tak duży). Budżet teoretycznie zyska na dłuższej pracy (podatki), ale przy przyszłej stopie zastąpienia wydaje się, że kto będzie tylko mógł, będzie pracował dłużej – po prostu na życie z emerytury nie będzie go stać.

Niestety, dość pesymistyczna diagnoza demograficzna Polski poza ZUS-em i kilkoma naukowcami z uczelni ekonomicznych zajmującymi się tą tematyką mało kogo interesuje. Aktualnie sen z oczu polityków spędza inny dylemat – Polacy za dziesięć lat nie będą mogli wygodnie wyjechać na wakacje, więc absolutnie niezbędny jest w tej sytuacji nowy, piękny i błyszczący port lotniczy CPK – bez tej inwestycji sytuacja będzie dramatyczna, a Polacy zostaną w domu. Prawdziwe problemy, jak zwykle, są zamiatane pod dywan.

Felietony
Nadchodzą emisje bezprospektowe
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Felietony
Indonezja – niewykorzystany potencjał współpracy handlowej
Felietony
TSUE przeciwko równemu traktowaniu
Felietony
Nieoczekiwane skutki wydobycia ropy
Materiał Promocyjny
Samodzielne prowadzenie księgowości z Małą Księgowością
Felietony
Pan Trump et consortes
Felietony
Powyborczy krajobraz na rynkach