Myślenie nadal ma przyszłość

Wakacje zaczęły się na dobre. Różnice między porami roku się zacierają, to niech przynajmniej wakacje zachowują swoją wyjątkowość. Ludzie szukają odprężenia, zaludniają lotniska, plaże i miejsca turystyczne odwiedzane w ramach jednodniowych wycieczek. Felietoniści na taki czas powinni szukać lżejszych tematów.

Publikacja: 08.07.2024 06:00

Ludwik Sobolewski, były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społeczności

Ludwik Sobolewski, były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościowych, partner w Qualia AdVisory

Foto: materiały prasowe

Lekka ironia zawarta w poprzednich zdaniach łączy się w nich z autoironią. Bo nie uda mi się dziś napisać niczego rozrywkowego i aurze wakacyjnej dam się ponieść, dopiero począwszy od kolejnego tygodnia. Za to tytuł dzisiejszego felietonu jest optymistyczny.

Aby zacząć, posłuchajmy tego, co słychać za kanałem La Manche. W Wielkiej Brytanii problem ma giełda i londyńskie City. A skoro City, to też Wielka Brytania, bo usługi finansowe to poważna część PKB Zjednoczonego Królestwa. Podobnie jak w Polsce, spółki niezbyt chętnie wchodzą na giełdę. Tyle tylko, że w angielskiej wersji problemu nie chodzi o to, że w ogóle nie chcą. Ba, wręcz przeciwnie, chcą, tylko że na giełdy nowojorskie. Tam jest najwięcej kapitału, inwestorów i największe otwarcie na świat. Dotyczy to przede wszystkim dużych i największych spółek wywodzących się z brytyjskiej ekonomii. Powołana przez Julię Hoggett, prezeskę London Stock Exchange, grupa robocza skupiająca ważnych ludzi z londyńskiego City myśli, co w tej sytuacji zrobić. Notabene oni tam naprawdę mają kłopot z demokracją, bo ta specjalna grupa to dziesięć osób. W Polsce tego typu inicjatywa musi liczyć od razu osób kilkadziesiąt. A i tak ktoś się obrazi, że został pominięty. W czasie panelu na Europejskim Kongresie Finansowym mówiłem, do czego moim zdaniem prowadzi nadmierny konsensualizm poprzedzający wprowadzanie rozwiązań regulacyjnych, mających usprawnić rynek kapitałowy. Nie wydaje mi się, abym w tamtym momencie panelu miał połączenie z salą, ale mogę się co do tego mylić.

Kierunek dla LSE jest prosty i już opisany w „Financial Timesie”. Giełda londyńska nie będzie się kopać z koniem. Musi natomiast przyciągać średnie i małe spółki (ostatni debiut to Raspberry, producent mikrokomputerów, kapitalizacja około 500 milionów funtów). Musi też otoczyć specjalną opieką spółki bardzo wczesnego etapu, szczególnie w branżach nowoczesnych. Niezależnie od tego, czy zaraz zadebiutują na LSE, czy zrobią to później. Trzeba je po prostu zatrzymać w Zjednoczonym Królestwie.

Brytyjczycy wykazują trochę pokory w myśleniu o przyszłości rynku giełdowego. A może po prostu i zwyczajnie – myślą? Zarazem jest w tym duże zadanie do wykonania. Jak zrobić, aby tych mniejszych spółek z branż uznawanych za najbardziej wzrostowe nie ciągnęło na NASDAQ czy NYSE?

A co słyszymy u nas, w Polsce, na co dzień? Z wielu stron utyskiwania na to, że spółki są lichej jakości albo i bez jakości jakiejkolwiek, bo małe, młode, wydmuszkowe. I że osobliwie zapełniają one rynek NewConnect. I że to śmietnik, i takie tam. Niby powinienem być do tego przyzwyczajony, bo słyszę to od lat około 17. Ostatnio jednak te określenia przeistaczają się w jakąś, powiedziałbym, nową teorię rozwoju polskiego rynku giełdowego, który rzekomo powinien surowo traktować „start-upy”. Czyli, jak się domyślam, ma to być zmiana w myśleniu polegająca na tym, że spółek wczesnego etapu nie będziemy wpuszczać na parkiet, natomiast postawimy na duże, dobrze osadzone na rynku.

Rzeczywistość jest jednak taka, że „śmietnik” newconnectowy przyciągnął w przeszłości wiele bardzo dobrych firm. Niektóre z nich są kandydatami do debiutu na rynku głównym. W wielu przypadkach nie są jednak tego świadome, w wielu innych rozczarowały się co do korzyści z bycia na rynku publicznym, a w innych jeszcze chciałyby się przenieść na główny parkiet, lecz obawiają się samego procesu migracji. Przy tym wszystkim bardzo wiele spółek przez ostatnie kilkanaście lat zdecydowało się przecież na ten krok. Gdyby nie było przepływów spółek z NewConnect na rynek regulowany, to od dawna debiuty na nim liczylibyśmy w poszczególnych latach na palcach jednej ręki. I z reguły by jeszcze zostawał jeden palec lub więcej.

Poza tym, gdyby tak eliminować z giełdy start-upy czy spółki na wczesnym etapie rozwoju, to widziałbym co najmniej jedną spółkę do usunięcia z WIG20. A może i dwie. Skoro na samym początku ich giełdowej historii popełniono błąd, dopuszczając je do rynku publicznego, to może warto błąd ten naprawić?

Jeszcze bardziej problematyczny z tego punktu widzenia jest skład indeksu spółek średniej wielkości i o średnich obrotach („średnich” to eufemizm, tam obroty są już niestety niewielkie). W tym gronie do usunięcia byłoby więcej spółek – cała biotechnologia, cały gaming. I nie tylko.

Ale dobrze, są wakacje, człowiek jest także mniej zadziorny, więc i ja koncyliacyjnie się zachowuję, i mówię tak: w porządku, załóżmy że będą wchodzić na giełdę tylko duże, solidne spółki. Żadnych takich, którym nawet jeśli dobrze idzie, to nadal mogą się przewrócić. Co prawda trudno będzie to ryzyko mierzyć i przewidywać. Skoro cena akcji Allegro w debiucie wynosiła prawie 100 zł, a teraz zaledwie 36 zł (mimo trwającej od prawie dwóch lat hossy), to może Allegro było jednak zbyt start-upowe i nie należało go wpuszczać na dostojny parkiet?

Zatem powiedzmy, że lubimy jedynie duże spółki, i to takie skazane na sukces. W tym punkcie pojawia się kluczowe pytanie: które to mają być spółki? Jak się nazywają? Jest kilka znanych i dużych, ale one akurat wyszły z giełdy w ostatnich latach. Jest też taka inna spółka, nazywa się InPost. Weszła na giełdę, tylko tak jakby nie na warszawską. A zatem my możemy lubić takie firmy, tylko czy te firmy będą lubić nas, krajowy rynek kapitału?

A wracając do „start-upów”, to męczy mnie jeszcze dodatkowe pytanie. Co mają zrobić firmy life science, technologiczne, związane z AI, kosmiczne, medyczne i tym podobne? Giełda nie jest dla nich? Bo upodobały sobie takie ekscentryczne dziedziny działalności, gdzie jeśli nie budujesz innowacji, to cię nie ma, a skoro chcesz jednak istnieć, to będziesz przez długi czas start-upem? Mogły sprzedawać piwo, jogurty i kiełbaski, wtedy byłoby łatwiej i nawet giełda otworzyłaby swoje podwoje. Wszak płaca minimalna rośnie, społeczeństwo nadal grilluje, zatem i EBITDA takich firm wygląda efektownie. Kolejne pytanie, i to już skrajnie niepokojące, jest takie: czy Polska potrzebuje teraz bardziej zespołów inteligentnych ludzi budujących od zera innowacyjne rozwiązania w obszarach, w których świat pędzi do przodu, czy też firm sprzedających parówki? Nie mówię, że tych od parówek nie potrzebuje w ogóle. Ale których potrzebuje bardziej?

Brytyjczycy schrzanili parę spraw, zwłaszcza w ostatnich dziesięciu latach, to znaczy mniej więcej od czasu, gdy David Cameron zdecydował się na referendum w sprawie członkostwa Albionu w Unii. Ale o przyszłości LSE, założonej w roku 1801 i do niedawna uznawanej za giełdowy pępek świata, myślą chyba rozsądnie. Dobra strategia w biznesie to przede wszystkim taka, która wskazuje trudne wybory, jest realistyczna, a zarazem podejmuje wyzwania. Nieźle to też ujął pewien Anglik, a nazywał się on Winston Churchill: nawet jeśli masz bezapelacyjnie najlepszą strategię, powinieneś przynajmniej od czasu do czasu sprawdzić jej rezultaty.

Felietony
Niełatwa transpozycja CSRD
Materiał Promocyjny
Pierwszy bank z 7,2% na koncie oszczędnościowym do 100 tys. złotych
Felietony
Banki - pośrednictwo, stabilność i wsparcie. Nieosiągalna triada?
Felietony
Poinwestujemy, to pożyjemy
Felietony
Emisyjny łańcuch wartości
Felietony
Kodeks rad nadzorczych
Felietony
KNF z lepszymi uprawnieniami od prokuratora