Jednak ostrzegałem też, że tekst pisany jest dokładnie na początku sezonu publikacji raportów kwartalnych spółek, więc do końca stycznia właśnie te raporty oraz prognozy spółek będą dyktowały nastroje w USA i w Europie. Tak się też stało. Indeks S&P 500 dreptał tuż pod rekordowym poziomem, ale 19 stycznia definitywnie go pokonał.
Wystarczyła informacja mówiąca, że TSMC, tajwański producent wyrafinowanych układów scalonych, ogłosił bardzo pozytywną prognozę, żeby pociągnęło to do góry ceny akcji spółek „wspaniałej siódemki” z Nasdaq. Tydzień później ASML, holenderski producent urządzeń do produkcji najbardziej zaawansowanych układów scalonych (praktycznie monopolista w tej dziedzinie), poinformował, że zamówienia wzrosły trzykrotnie do poziomów sprzed roku.
To wszystko pomagało cenom akcji wszystkich firm, które są liderami na polu tworzenia i używania sztucznej inteligencji. To zaś prowadziło indeksy na północ, ale było też przestrogą – tak wąski rynek (praktycznie właśnie ta „wspaniała siódemka” z Nasdaq) może w dowolnym momencie się załamać.
Indeks Russell 2000 grupujący mniejsze spółki był w dniu pisania tekstu nadal około 20 proc. pod maksymalnym poziomem. Ostrzegał też indeks publikowany przez CNN (ekstremalny strach – ekstremalna chciwość), gdzie wskazówka dotarła już na pole ekstremalnej chciwości (potrafi tam czasem dość długo przebywać).
W przedostatnim, pełnym tygodniu stycznia wydawało się, że Wall Street zaczyna już wyczekiwać ekscytującego przełomu miesięcy. Indeksy niby rosły, ale przekonania w tych zwyżkach nie było widać. Nieco wigoru rynkowi dodała publikacja danych makro. Wstępny odczyt tzw. annualizowanego PKB w IV kwartale w USA wzrósł o 3,3 proc. (oczekiwano 2 proc.).