Skutkowała szałem zakupów, wzbudzając euforyczne nastroje. Stała się katalizatorem silnych zmian na światowych rynkach finansowych w kierunku wzrostu apetytu na ryzyko.
Reakcją na niższe od prognoz wskaźniki CPI (notabene jedynie o 0,1 pp niż mediana prognoz ekonomistów) były silne wzrosty indeksów akcji (polski WIG20 podskoczył o prawie 5 proc.), przecena dolara (stracił jednego dnia prawie 2 proc.), aprecjacja walut rynków wschodzących (złoty umocnił się do najwyższego poziomu w tym roku), ale także spadek rentowności, czyli wzrost cen obligacji skarbowych. Taki równoczesny wzrost notowań akcji i bezpiecznych papierów skarbowych to oznaka wejścia rynków w fazę braku obaw i skrajnego optymizmu.
Wraz ze spadkiem inflacji w USA do poziomu 3,2 proc. r./r. (notabene w czerwcu br. była niższa, wynosiła 3,0 proc.), a bazowej do 4,0 proc. (najniżej od września 2021 r.) inwestorzy nabrali przekonania, że dalszych podwyżek stóp procentowych w USA już nie będzie. Rzeczywiście, historia podpowiada, że jeśli Fed pauzuje piąty kolejny miesiąc (tak stanie się po posiedzeniu w grudniu), do podwyżek już nie wraca.
Nie ma jednocześnie sygnałów, by bank centralny przymierzał się do obniżek oprocentowania. Fed nie widzi obecnie powodów do zmiany stóp. Nie chcąc na nowo wzbudzać oczekiwań inflacyjnych, uparcie twierdzi, że utrzyma oprocentowanie na obecnym, wysokim poziomie „przez dłuższy czas”, a być może nawet jeszcze je podniesie.
Jesteśmy zatem w okresie przejściowym między końcem cyklu zaostrzania warunków kredytowych w Stanach Zjednoczonych (ostatnia podwyżka miała miejsce w lipcu) a przed początkiem wspierania aktywności gospodarczej obniżkami. W zasadzie, na dziś dzień, nie ma nawet perspektyw, że takie spadki stóp procentowych byłyby konieczne.