Nie powiem, o jaki modny produkt chodzi w tym kontekście, ale nie dlatego, żebym był jego wrogiem, ale dlatego, że nie wierzę w tak pojmowany egalitaryzm finansowy, jak się to niektórym apologetom wolności finansowej marzy.
Ludzka natura ma to do siebie, że pełna jest sprzeczności. To paradoksalne, ale mimo iż wiele osób powiela zachowania ogółu, wszyscy chcielibyśmy się zmieniać. Psychologiczny efekt kameleona sprawia, że w inwestowaniu najczęściej naśladujemy innych i tak jak w modzie na wiosnę próbujemy odmienić naszą szafę, kupując ostatecznie to, co mają inni, co jakiś czas w pomysłach na poprawę własnych finansów wybieramy „nowe” produkty pojawiające się w ogólnym trendzie. W sumie, jak się zastanowić, to podobne reguły rządzą właściwie wszystkimi aspektami naszego życia. I tu z braku miejsca na rozwijanie tego akapitu szybko powrócę do wspomnianej „rewolucji” z nadzieją, że domyślacie się, do czego w tych uproszczeniach zmierzam.
Rewolucja – proces gwałtowny i zwykle niekontrolowany w swej zasadniczej fazie – zaczyna się od jednego krzykliwego hasła. Mamy liderów, którzy w tłumie, niesieni być może nagłym pragnieniem zauważenia lub narastającą chęcią odmiany swego monotonnego życia, liczą na rolę pierwszego kameleona. Wierzą, że cała reszta powtórzy „hasło”, a wtedy siła powtarzalności dokona pozytywnej zmiany. No i generalnie to się sprawdza... Co prawda nie regularnie, bo wtedy rewolucje stałyby się tak nudne, że konieczna byłaby rewolucja w rewolucjach, ale na przykład na rynku finansowym działa od wieków. Przecież marzenie o tym, by za cebulkę tulipana kupić sobie dom w Amsterdamie (hasło), po zastosowaniu intelektualnej przenośni, funkcjonuje do dziś i do dziś jest przyczyną hossy opartej właśnie na efekcie powtarzalności.
I właśnie mniej więcej to zobaczyłem na wspomnianej konferencji, gdzie wolność finansowa, jako swoisty złoty Graal, została przedstawiona w kontekście jednego produktu. Z przykładami tych, którym się udało, bo rzucili pracę, jeżdżą na nartach lub leżą na plaży. Bo mają oszczędności, odłożyli na wcześniejszą emeryturę i żyją z odsetek lub inwestycji. Czy tak wyglądają liderzy rewolucji, którzy pociągną za sobą tłumy?
Abstrahując od tego, że trudno sobie wyobrazić, aby ktoś leżący na plaży mógł pełnić rolę lidera rewolucji, warto zauważyć, że na konferencji pojawił się jeden głos rozsądku. I – co ciekawe – był to głos kobiecy, jedynej uczestniczki dyskusji tego wieczoru, która wśród zadowolonych z siebie mężczyzn liderów zauważyła, że to, o czym tu mówimy, czyli „rewolucja w inwestowaniu prowadząca do finansowej wolności”, jest niestety tylko dla wybranych. Dla ludzi, którzy trafili w dobry moment, podjęli odważną decyzję, znaleźli niszę i w ten sposób odnieśli sukces. Tymczasem statystyki są raczej przygnębiające. Większość może i myśli o wzięciu udziału w jakiejś rewolucji, ale ostatecznie po jej zakończeniu znajdzie się w tym samym miejscu. Pracując do czasu osiągnięcia wieku emerytalnego, aby z mozołem realizować bezpieczniejsze metody kameleona.