W wyniku prowadzonych obrad udało się osiągnąć pewien konsensus, ale jak to bywa często w przypadku trudnych negocjacji, każdy po ich zakończeniu nie jest do końca zadowolony.
Uczestnicy szczytu dopiero w ostatnim dniu zgodzili się na utworzenie specjalnego funduszu, z którego środki finansowe będą przeznaczone na potrzeby kompensacji strat i szkód, będących skutkiem zjawisk związanych z kryzysem klimatycznym w krajach najuboższych i najbardziej na nie narażonych. Warto podkreślić, że jest to ważny sukces Egiptu jako gospodarza COP27, który starał się mówić w imieniu całej Afryki, by priorytetowo potraktować adaptację do zmian klimatu kontynentu. Mimo że Afryka odpowiada obecnie za 4 proc. globalnej emisji dwutlenku węgla, to wprowadzenie nawet niewielkich zmian, wiąże się z istotnymi nakładami finansowymi. Dlatego oczekuje się, że kraje rozwinięte będą musiały zwiększyć finansowanie na rzecz klimatu.
Już w 2009 roku w Kopenhadze padły deklaracje w tym zakresie. Wówczas bogate kraje zobowiązały się, że w ciągu dziesięciu lat będą finansować kraje rozwijające się kwotą 100 mld dolarów rocznie. Ostatecznie wielkość subsydiów wyniosła niespełna 83 mld dolarów. Zgodnie z ustaleniami podjętym w Sharm el-Sheikh, przyjęty w Kopenhadze cel budżetowy na zostać zrealizowany do końca 2023 roku. Jednak wielu uczestników szczytu zaraz po jego zakończeniu mówiło, że kwota ta realnie może zostać zrealizowana najwcześniej do końca 2025 roku. Na późniejszy okres ma zostać wyznaczony nowy cel – nie niższy niż dotychczasowy poziom.
Egipski szczyt to również okazja do weryfikacji deklaracji, które zostały podjęte rok temu w Glasgow. Wówczas 193 kraje zobowiązały się do przygotowania nowych planów redukcji w zakresie ograniczania emisji gazów cieplarnianych i przystosowywania się do zmian klimatu. Według stanu na koniec września bieżącego roku tylko 24 państwa z tej grupy złożyły swoje zobowiązania. Wśród nich znalazły się Indonezja, Indie, Australia oraz Egipt. Dziś, ze względu na wojnę w Ukrainie i idący za tym globalny kryzys gospodarczy, który zatacza coraz szersze kręgi, trudno jest oczekiwać, że liczba ta w najbliższym czasie istotnie wzrośnie.
Potwierdzać to może nowy negatywny trend. Okazuje się bowiem, że w ostatnim roku zjawisko tzw. greenwashing, czyli fałszowania działań na rzecz środowiska, coraz częściej zostaje zastępowane przez tzw. greenhushing. W tym przypadku mamy do czynienia z ukrywaniem informacji dotyczących ograniczeń związanych z emisją gazów cieplarnianych. Z badań jednej z brytyjskich firm analitycznych wynika, że 25 proc. z ponad 1200 przebadanych na całym świecie przedsiębiorstw nie planuje upubliczniać prognoz dotyczących ograniczenia emisji dwutlenku węgla czy strategii działań na rzecz klimatu.