W tym samym czasie jego odpowiedniki z koszyka G5/G10 doznają silnej przeceny. Co ciekawe, waluty gospodarek wschodzących (EM), wsparte rozsądną polityką pieniężną, znajdują wsparcie. Postaram się przybliżyć co ciekawsze zdarzenia z rynku FX z końca września oraz wyjaśnić ich naturę i charakter. Pokuszę się też o krótką, subiektywną ocenę możliwego zachowania kilku walut w przyszłości.
Zaczęło się dość standardowo. W ślad za kolejną podwyżką stóp procentowych amerykańskiej Rezerwy Federalnej o 75 pkt baz. na posiedzeniu 21 września (do przedziału 3–3,25 proc.) dolar, wzorem kilku poprzednich podobnych decyzji, wyraźnie zyskał na wartości. Choć decyzja była zgodna z oczekiwaniami, dolar pogłębił wcześniejsze zyski. Przyzwyczailiśmy się już do tego.
Zaraz potem obradował Szwajcarski Bank Centralny (SNB). Komitet zdecydował o kolejnej podwyżce stóp procentowych o 75 pkt baz., do 0,5 proc. Oprocentowanie w Szwajcarii wzrosło tym samym powyżej 0 proc. po raz pierwszy od 2011 r. Choć i ta decyzja była w zasadzie zgodna z oczekiwaniami, reakcją rynku było... wyraźne osłabienie franka.
Rzecz w tym, że SNB dokonuje przeglądu polityki pieniężnej niezwykle rzadko, zaledwie cztery razy w roku. Następne posiedzenie SNB odbędzie się dopiero za trzy miesiące, w połowie grudnia. Do tego czasu zarówno Fed, jak i EBC będą obradować jeszcze pod koniec października. A jak wiadomo, dziać się ze stopami może wiele. Z tego powodu wielu graczy dopuszczało wariant, że SNB nie wpisze się w oczekiwania większości ekonomistów i ponownie zaskoczy mocniejszym ruchem stóp w górę, o 100 pkt baz., by zgodnie z przyjętą strategią chronić walutę przed osłabieniem. Spadek notowań franka okazał się finalnie krótkotrwały. Po jednym–dwóch dniach frank powrócił w relacji do większości głównych walut (z wyjątkiem dolara USA) do wycen sprzed decyzji SNB. Zmienność pozostaje duża. Niezmiennie jednak rysują się przed nim dobre perspektywy.
W znacznie gorszej sytuacji pod tym względem jest Japonia. Jen szybko traci na wartości od sześciu miesięcy. Nie tylko nie ma on wsparcia polityki pieniężnej (Bank Japonii jako jedyny z grupy kluczowych państw nie podniósł jeszcze stóp procentowych; utrzymuje je na poziomie -0,1 proc.), ale też japońska gospodarka doznaje gwałtownego pogorszenia salda rachunku obrotów bieżących. To ze względu na podrożenie importowanych surowców i spadek popytu na produkty eksportowe m.in. słabnących Chin. By wstrzymać deprecjację, władze w Tokio zdecydowały się na interwencję walutową. Stało się to po raz pierwszy od 25 lat. Gdy kurs jena do dolara obierał drogę w kierunku psychologicznej bariery 150, rząd sprzedał duże ilości środków z rezerw walutowych.