Pisałem ostatnio o Jeromie Powellu, szefie Fedu, jako o Nemezis rynków finansowych i rzeczywiście sytuacja tak wyglądała do czasu, kiedy to Powell 8 września w Cato Institute powtórzył znowu „jastrzębie” tezy z Jackson Hole. Co zrobił rynek akcji na Wall Street? Po nerwowej sesji dzień zakończył się (niewielką) zwyżką indeksów. To ewidentnie był sygnał mówiący: „Podwyżka stóp 21 września o 75 pkt baz. jest już w cenach i dalsza polityka monetarna też. Szef Fedu niczym nas nie zaskoczy”.
Tak to rzeczywiście wyglądało i wydawało się, że nie bardzo widać, przynajmniej do posiedzenia Federalnego Komitetu Otwartego Rynku, żeby coś miało rynki wystraszyć (pomijam geopolitykę). Zakładałem też, że co prawda stopy w Stanach Zjednoczonych wzrosną znowu o 75 pkt baz., ale przesłanie podczas konferencji prasowej szefa Fedu nie będzie już tak brutalne, co pozwoli na niezłe zakończenie roku. Już parę dni później sytuacja dramatycznie się zmieniła.
Wystarczyło, żeby inflacja CPI w USA spadła mniej, niż tego oczekiwano (z 8,5 do 8,3 proc., a nie do 8,1 proc. rok do roku), a co gorsza, zdecydowanie mocniej, niż tego oczekiwano, wzrosła inflacja bazowa (z 5,9 proc. do 6,3 proc. rok do roku). Inflacja bazowa teoretycznie nie uwzględnia cen energii i żywności, ale przy produkcji na przykład telewizora ceny paliw i żywności też mają wpływ na cenę końcową. Tyle tylko, że ceny żywności i paliw wolno do cen finalnych (wyznaczających wzrost cen inflacji bazowej) przesiąkają. To wydatki konsumentów i inflacja bazowa jest pod szczególną obserwacją Fedu. Natychmiast zaczęto mówić, że Rezerwa może 21 września podnieść stopy nawet o 100 pkt baz.
Rynkowe nastroje zmieniły się drastycznie. Spadały indeksy giełdowe, cena ropy, złota, ceny obligacji (w USA rentowność obligacji dziesięcioletnich uderzała w 3,6 proc.). Na rynku nieruchomości oprocentowanie 30-letniego kredytu hipotecznego ze stałym oprocentowaniem przekroczyło 6 proc. To zapowiadało kłopoty rynku nieruchomości, a to z kolei przywoływało obawy związane z latami 2008–2009.
Natychmiast wynurzyli się też prorocy katastrofy. Znany chyba wszystkim inwestorom profesor Nouriel Roubini (przewidział kryzysy w 2008 r., ale potem jakoś mu się nie udawało…) mówił o potężnej recesji i dodatkowej przecenie indeksów o 40 proc. Nie był jedyny, ale odnotować trzeba, że poglądy na temat przyszłości na rynkach były nadal krańcowo podzielone.