Jakie mierniki zostały przypisane do poszczególnych celów, jakie są bieżące wartości tych mierników i jakie działania są podejmowane, żeby w przyszłości odczyty te były lepsze, jak bardzo działania te przyczyniły się do rozwoju rynku. Zamiast tego otrzymaliśmy kolejną drastyczną podwyżkę opłat. Dlaczego tak się dzieje i co można zrobić, żeby było inaczej?
Zacznijmy od kwestii podstawowych – tak się złożyło (i nie jest to ewenementem rynku polskiego, a raczej standardem międzynarodowym), że koszty nadzoru nad rynkiem kapitałowym ponoszą najbardziej zainteresowani, tj. inwestorzy oraz podmioty nadzorowane, a nie ogół podatników. Specyfiką rynku polskiego jest natomiast to, że nikt poza nadzorcą nie ma żadnego wpływu na kierunki podejmowanych działań nadzorczych, na ich intensywność ani na sumaryczne koszty. W związku z powyższym mamy do czynienia z dramatycznym wzrostem kosztów, całkowicie niekorespondującym z rozmiarami rynku.
Teraz pora na garść konkretów – koszty do poniesienia przez emitentów wzrosły w tym roku z 15,9 mln zł do 23,5 mln zł, tj. o 47 proc., choć spółek przecież nie przybyło. Warto też dodać, że podwyżki dokonywane są bez żadnych wcześniejszych konsultacji, wyjaśnień czy uzasadnień.
Teraz powinniśmy się zająć źródłem problemu. Jakie są przyczyny podwyżki czy szerzej – wzrastających kosztów nadzoru? W ciągu ostatnich trzech lat planowane koszty nadzoru nad emitentami wzrosły ponaddwukrotnie (z 11,4 mln zł do 26,4 mln zł), choć w tym samym czasie liczba spółek spadła o prawie 5 proc. (z 852 do 812). Czyli na pewno przyczyną nie jest nadmiar pracy wynikający z rozwoju rynku.
Przyczyną drastycznego wzrostu kosztów nadzoru jest systemowe wyjęcie UKNF spod jakiegokolwiek nadzoru. Dlatego nie mam tu pretensji do konkretnej instytucji czy konkretnych osób. Skoro problem ma charakter systemowy, to do jego rozwiązania też należy podejść systemowo.