Lata temu mój przyjaciel informatyk w ciekawy sposób objaśnił mi różnice w sposobie „myślenia" ludzi i komputerów. Zapytał mnie najpierw, czy mogę mu powiedzieć, co to jest wampir. Postarałem się, jak mogłem, i poskładałem coś z pamiętanych przeze mnie definicji. Potem przyjaciel zapytał, czy na świecie są wampiry. Zgodnie ze stanem swojej wiedzy odpowiedziałem, że nie ma. I tu natrafiłem na szeroki uśmiech i następujący komentarz: widzisz Piotr, komputer albo wie, że wampirów nie ma, albo podaje ich definicję, my ludzie jesteśmy cwańsi i potrafimy żyć w obu tych światach naraz.
Z pewnością od tamtej pory informatycy wymyślili już coś, żeby komputery mogły wiedzieć, że wampirów nie ma i równolegle dyskutować o tym, jakie są. Co zabawne w sporych obszarach rzeczywistości my ludzie tracimy zdolność poruszania się jednocześnie w takich różnych i jednocześnie równoległych światach. Tracimy na tym w stosunku do ludzi, którzy taką umiejętność zachowali.
Weźmy choćby całokształt zagadnień składających się na dyskusję, czy światowej gospodarce i poszczególnym rynkom krajowym składającym się na ów świat, służy pełna otwartość i liberalizacja (handlu, przepływu kapitału, nadzoru...). Miałem szczęście, wykładowca, który mi entuzjastycznie o pomyśle zliberalizowania gospodarki opowiadał, wskazał równocześnie, że takie idee krzewili zazwyczaj ci, którzy byli przekonani o swojej przewadze w konkurencji światowej. Chcieli głównie doprowadzić do tego, by słabsi konkurenci przestali się bronić przed ich towarami i usługami. Co ważne, ten sam wykładowca pokazał, jak mimo głoszenia idei o nieskrępowanym i niewspieranym rozwoju, najsilniejsi wciąż stosowali rozliczne instrumenty, żeby swoją ekspansję wzmocnić. Mamy więc idealny przykład na równoległe pomieszkiwanie w dwóch sprzecznych światach. Oczywiście z biegiem czasu instrumentarium wspierania ekspansji ulegało ewolucji, coraz mniej było tam armat, a coraz więcej nacisków o charakterze gospodarczym, a potem również socjotechnicznym.
Co zabawne te ostatnie z wymienionych są niebywale skuteczne we wspieraniu ekspansji i doskonale wpisują się w opowieść o życiu w sprzecznych światach równoległych. Moim ulubionym jest naświetlanie w zupełnie różnym świetle, ale przy różnych okazjach, tych samych zjawisk. Weźmy temat „kupujmy swoje". Tam, gdzie towary czy usługi mają być przyjmowane, szeroko rozumianą opinię konsumentów i producentów przekonuje się, że tego typu hasła to głupota, wstecznictwo, zabijanie rozwoju świata, blokowanie konkurencji i odrzucanie najlepszych rozwiązań. Wisienką na torcie jest zwrot, że jest to nacjonalizm. Słowo o tyle ciekawe, że od dawna już przestaliśmy się nad nim zatrzymywać w rozumieniu czysto słownikowym, a podświadomie z rozpędu dopisujemy resztę, która wygląda jakoś tak: nacjonalizm – faszyzm – nazizm – zbrodnie – ludobójstwo – zagłada – brrrr. Natomiast na użytek opinii publicznej w miejscach, skąd towar czy usługa ma się rozchodzić (dominując na całym świecie), „kupujmy swoje" jest przedstawiane jako rzecz najbardziej naturalna na świecie – tak oczywista i niezmienna jak przypływ i odpływ morza. Tam się tego nie nazywa nacjonalizmem, ale patriotyzmem. Pełnym sukcesem jest gdy „kupujmy swoje" działa z automatu, bez uzmysłowienia, że dokonało się wyboru według takiego kryterium. Proszę dorwać Niemca, Holendra, Amerykanina czy Japończyka i gdy ten będzie z dumą tłumaczył, w czym jego nacja przoduje w świecie – proszę mu zrobić wykład, że takie gadanie to głupota, wstecznictwo, zabijanie rozwoju świata, blokowanie konkurencji i odrzucanie najlepszych rozwiązań. Aha i jeszcze jedno – proszę to robić w kasku. Wystarczy też popytać naszych wytwórców okien, żywności, płytek ceramicznych, mebli i tysięcy innych dóbr, jak rozbudowany jest w wielu krajach (zwłaszcza tych eksportujących idee wolnego handlu) system zniechęcenia i utrącania zewnętrznej konkurencji – temat rzeka. Wypada tu też nieśmiało dodać, że spora część wsparcia dla globalnej i otwartej gospodarki to tak naprawdę „nacjonalizm" i wsparcie dla własnych koncernów, które już prowadzą operacje na globalną skalę, a wciąż utożsamiane są poszczególnymi krajami (choćby ze względu na położenie centrum decyzyjnego). Jak tylko dorobimy się szerokiej rzeszy dominujących na całym świecie firm z pewnością uznamy za stosowne popieranie podejścia globalnego.
Trochę mamy kłopot, żeby sobie poradzić z tym życiem równoległym w sprzecznych światach. Mamy jakiś taki głos wewnętrzny, że co w sercu, to w mowie. Na taką równoległość zaraz ciśnie się więc określenie hipokryzja. A może to tylko pragmatyzm? Czyżbyśmy byli trochę za prostolinijni? Z pewnością pamiętają państwo opowieść o matce, która tłumaczyła córce „nie rób tego, co mówię, ale rób to, co robię". Warto więc byśmy wykorzystywali sposoby wsparcia ekspansji już wymyślone i stosowane przez wielkich tego świata i dodatkowo wyprzedzali ich oryginalnymi pomysłami, na które jeszcze nie wpadli. Oczywiście równolegle krzewmy idee wolności handlu, zwłaszcza tam, gdzie nieładnie bronią się przed naszymi towarami.