Początek jesieni wyznacza czas, w którym w każdym roku rząd pochyla się nad projektem przyszłorocznego budżetu państwa. Lata mijają, gospodarka najpierw ociera się o krawędź recesji po to, by następnie wkroczyć w etap ożywiania. Choć obecne otoczenie makroekonomiczne, w jakim funkcjonują polskie finanse publiczne, jest zupełnie inne niż w najczarniejszej godzinie światowego kryzysu, konstrukcja budżetu państwa na 2018 r. pozostaje w zadziwiająco dużym stopniu niezmieniona. Odkąd weszliśmy osiem lat temu w tryb kryzysowego zarządzania finansami publicznymi, tak po dziś dzień trwamy w nim w najlepsze.
Z perspektywy czasu coraz wyraźniej widać, że rok 2008 był jedną z najważniejszych cezur także w historii polskich finansów publicznych. Później już nic nie było takie same. Kto dzisiaj jeszcze pamięta, te czasy, kiedy podwyższano progi podatkowe? Naturalna rzecz, wydawałoby się. Poziom cen, z wyłączeniem niezbyt częstych epizodów deflacji, systematycznie rośnie. Jeżeli progi podatkowe pozostają zatem utrzymywane na stałym nominalnym poziomie, nie jest konieczny jakikolwiek realny wzrost siły nabywczej dochodów podatnika, by powstał obowiązek rozliczania się przy zastosowaniu wyższej stawki PIT. Podobnie rzecz ma się z kwotą wolną od podatku. Wprawdzie dzięki ostatnim zmianom zadowolony fotograf z plakatów Ministerstwa Finansów zapłaci niższy podatek, jeśli tylko swoją życiową aktywność ograniczy do wykonania jednej sesji w ciągu całego roku, ale dla przytłaczającej większości podatników – w tym również tych zarabiających płacę minimalną – punktem odniesienia pozostaje stara, niewzruszona niczym skała kwota wolna wynosząca 3091 zł w skali roku.
Takie działanie określane jest mianem zimnej progresji podatkowej. Bez ogłaszania zawsze kontrowersyjnych i niepopularnych w społeczeństwie podwyżek podatków, wystarczy czekać na to, aż zadziała magia inflacji i czerpać budżetowe profity. Skutek jest taki, że efektywna stawka opodatkowania rośnie przy niezmienionej stawce nominalnej. Ale skoro nic nie zostało zmienione, kto będzie przeciwko temu protestował? Swego czasu resort finansów chwalił się Komisji Europejskiej, że to zamrożenie obniża każdego roku deficyt o 0,1 proc. PKB. Chwalił się, bo musiał pokazywać, iż czyni starania na rzecz przywrócenia równowagi finansów publicznych. Teraz już nie musi, bo dwa lata temu procedura nadmiernego deficytu została zdjęta z Polski.
Dlaczego więc nadal utrzymywane są nadzwyczajne rozwiązania kryzysowe? Bo kryzys w budżecie wciąż trwa – nie jest to już kryzys związany ze słabą koniunkturą gospodarczą, bo ta obecnie bardzo nam sprzyja, lecz kryzys rozdętych wydatków budżetu. O ile wcześniej wyskrobane w opisany wyżej sposób oszczędności szły na redukcję dużego deficytu sektora finansów publicznych, to teraz służą one do finansowania rosnących wydatków socjalnych przy jednoczesnym utrzymaniu deficytu poniżej granicy 3 proc. PKB.
A trzeba przyznać, że potrzeby rosną bardzo dynamicznie. W przyszłym roku trzeba będzie znaleźć 14 mld zł w związku z obniżką wieku emerytalnego oraz najwyższą od pięciu lat waloryzacją świadczeń. Do tego kolejne kilka miliardów na armię, program mieszkaniowy, leki dla seniorów, dodatkowe wydatki na świadczenia 500+, podwyżki dla nauczycieli czy dotowanie górnictwa. Zakładany wzrost rocznych wydatków sektora finansów publicznych w latach 2015–2019 ma wynieść 106 mld zł i być ponaddwukrotnie większy niż w poprzednim czteroletnim okresie.