W odstępie kilku dni pojawiły się grube – 230+ stron – prospekty emisyjne dwóch technologicznych startupów, czyli – w kolejności publikacji – Dropboksu i Spotify. Choć przy pisaniu prospektu obowiązują ściśle określone reguły, to zawsze liczy się lekkie pióro. W przypadku tej dwójki lepiej czyta się dokument wyprodukowany przez szwedzką spółkę, oferującą dostęp do streamingu muzyki.
Debiuty giełdowe akcji Dropbox oraz Spotify były oczekiwane od wielu kwartałów. Nikt by się nie zdziwił, gdyby spółki zdecydowały się na nie już w ub.r. A to, że zdecydują się na wejście na giełdę w tym roku, wydawało się niemal pewne. To, co na dzień dobry różni oferty, to sposób ich przeprowadzenia. Dropbox wchodził klasycznie, czyli oferując akcje w IPO. Spotify poszedł własną drogą. Nie było publicznej oferty akcji, więc nie było widełek cenowych, nie było ceny emisyjnej i nie było klasycznego road show, w czasie którego spółka na zorganizowanych przez oferujące banki spotkaniach miałaby możliwość zaprezentowania się inwestorom. Debiut giełdowy był pierwszym momentem, w którym szeroka rzesza inwestorów mogła wycenić i kupić akcje spółki.
W prospektach spółki zmierzające na giełdę odkrywają karty zarówno o wynikach finansowych, jak i o swej działalności. Jedni – zwłaszcza w części opisowej – robią to chętniej. Inni cedzą słowa i informacje. Podobnie jest zresztą w notach objaśniających pozycje w finansowych tabelkach. Jedni sprawiają wrażenie, że bardzo nie chcą dzielić się informacjami i robią tylko to, co muszą. Inni szczegółowo opisują meandry księgowości.
Nie inaczej – w moim odczuciu – jest w przypadku Spotify i Dropboksu. Choć prospekt amerykańskiej spółki oferującej usługi w chmurze obliczeniowej zaczyna się od kilku atrakcyjnych obrazków, które sprzedają najważniejsze – zdaniem autorów dokumentu – informacje, to potem nie jest już tak dobrze. Prospekt staje się mniej przyjazny dla czytelnika, co może świadczyć o tym, że dział marketingu, któremu pozwolono poszaleć na pierwszych stronach, ostatecznie oddał pełną kontrolę nad treścią prawnikom, księgowym i bankierom inwestycyjnym. A ci – jakby zapominając o tym, że prospekt ma pozwolić potencjalnym inwestorom poznać spółkę – odklepują formułki i starają się uśpić czytającego dokument.
W prospekcie Spotify czuć pewien luz. Oczywiście nie jest to najważniejsze – zwłaszcza dla profesjonalistów, czyli analityków i zarządzających – ale, mimo sztywnych ram, jakie musi spełniać tego typu dokument, ułatwia lekturę.