W ramach toczących się unijnych prac dotyczących powstania funduszu wspierania małych i średnich przedsiębiorstw przedstawiłem koncepcję powołania darmowej giełdy dla tej grupy spółek. Pomysł wcale nie jest tak nierealny, na jaki wygląda.
Od wielu lat toczą się w ramach UE prace związane ze wspieraniem małych i średnich przedsiębiorstw, a w ostatnich kilkunastu miesiącach pojawiało się coraz więcej inicjatyw mających na celu ułatwienie im dostępu do finansowania za pośrednictwem rynku kapitałowego. To dość klasyczny przykład sytuacji, w której regulator najpierw rozlał czerwony barszcz na biały obrus, a potem szuka sposobu, aby z plamy zrobić posiłek.
Najnowsza tego typu inicjatywa to powołanie publiczno-prywatnego funduszu, który by inwestował w małe i średnie przedsiębiorstwa w fazie przed i po debiucie na giełdzie. Pozornie wygląda to interesująco i powinniśmy się cieszyć – wszak im więcej pieniądza na rynku, tym lepiej. Pomysł ten jednak wzbudza moją niechęć, gdyż najpierw regulator na tyle podniósł wymogi notowania na rynkach alternatywnych, że małym spółkom nie opłaca się ponosić olbrzymich kosztów (finansowych i niefinansowych) z tym związanych, a potem szuka skomplikowanych sposobów, aby tym spółkom przekazać finansowanie publiczne. W konsekwencji decyzje inwestycyjne nie będą podejmowane przez inwestorów, tylko przez urzędników określających ile pieniędzy i gdzie powinno trafić. A rozwiązaniem na poziomie regulacyjnym powinno być przywrócenie możliwości notowania małych spółek przy małych wymogach.
Niestety, to rozwiązanie (de)regulacyjne nie byłoby dziś wystarczające, gdyż po czterech latach funkcjonowania MAR bardzo osłabła infrastruktura łącząca małe spółki z inwestorami. Dlatego trzeba zrobić coś więcej i – skoro są publiczne pieniądze do wydania w tym obszarze – lepiej je wydać w sposób rozwiązujący problem systemowy.
Tym systemowym problemem jest fakt, że giełdy nie zarabiają na małych spółkach. Giełdy żyją z opłat emitentów za notowanie (w przypadku małych spółek nie mogą być one wysokie), z opłat transakcyjnych (w przypadku małych spółek obrót jest znikomy) i ze sprzedaży danych (ale dane dotyczące małych spółek są niewiele warte). Jednocześnie z różnych względów nie za bardzo mogą do tego dokładać. W konsekwencji nawet jeśli te opłaty są na poziomie pokrywającym koszty, to taki rynek staje się nieopłacalny i dla emitentów, i dla inwestorów.