Czy kryzys w budowie morskich farm wiatrowych jest już za nami?
Konsekwencje kryzysu energetycznego zostaną z nami już na stałe w przypadku projektów, które były rozwijane w czasie kryzysu pandemicznego i wojny w Ukrainie. Morskie farmy wiatrowe to duże, kapitałochłonne inwestycje. Znaczącą część nakładów finansowych inwestorzy ponoszą na początku, kiedy kontraktuje się usługi oraz komponenty potrzebne do budowy morskich farm wiatrowych. Jeśli zatem w tym okresie pojawią się wysokie ceny, otoczenie będzie ekstremalnie trudne (a taki był okres pandemii i agresji Rosji na Ukrainę), stopy procentowe w strefie euro są nadal wysokie, będzie to miało kosztowe przełożenie na cały cykl działalności takiej farmy. Co więcej, w branży dostawców mieliśmy do czynienia z przestojami w produkcji, które były między innymi konsekwencją wysokich cen energii i surowców. W efekcie wiele projektów morskich farm wiatrowych jest opóźnionych o rok, dwa lata względem pierwotnego harmonogramu. Widać to m.in. także w Polsce. Część inwestorów starała się odkładać decyzje kontraktowe na późniejszy okres, aby przeczekać wysokie ceny.
Tak też było z waszymi projektami z PGE – Baltica 2 i Baltica 3?
W przypadku farmy wiatrowej Baltica 2 o mocy 1,5 GW znaleźliśmy drogę, aby dokończyć rozpoczęte w lutym 2022 r. zakupy, a tym samym utrzymać rentowność i harmonogram projektu. Jeśli chodzi o projekt Baltica 3, kontraktacje przesunęliśmy na późniejszy okres. Projekt Baltica 2 będzie gotowy w 2027 r., a Baltica 3 – najpóźniej do 2030 r. W obu projektach z PGE Ørsted ma po 50 proc. udziałów.
Jesteśmy po ostrej fazie kryzysu energetycznego. Jak wygląda wasza kondycja finansowa?
Po trudnych doświadczeniach z rynku amerykańskiego wyciągnęliśmy wnioski i zrobiliśmy przegląd naszego portfolio. Skupiliśmy się na priorytetyzacji rynków i projektów, które przynoszą odpowiednią wartość nam, rządom oraz społeczeństwu. Rachunek inwestycji musi być dodatni, by transformacja energetyczna miała sens dla gospodarek i kolejnych pokoleń. Offshore to inwestycje na lata, muszą być opłacalne dla całego łańcucha wartości. Wciąż jesteśmy w procesie transformacji, ale już widzimy, że nasze decyzje przynoszą rezultaty. W połowie sierpnia opublikowaliśmy wyniki finansowe za I półrocze 2024 r. Poprawiliśmy nasz zysk operacyjny o 25 proc. w porównaniu z I połową 2023 r., osiągając łącznie 12,8 mld duńskich koron. Nasz biznes morskich farm wiatrowych odnotował wzrost o 35 proc. w porównaniu z I połową ubiegłego roku. Rok 2024 to dla nas czas realizacji. Budujemy największą farmę na świecie – Hornsea 3, największą morską farmę w Niemczech i na Tajwanie oraz pierwszą instalację w Nowym Jorku. W Polsce wchodzimy w czas podejmowania finalnych decyzji inwestycyjnych.
Cena maksymalna dla pierwszych projektów morskich farm wiatrowych wynosi 319 zł za MWh. Taką kwotę deweloperzy mogą uzyskać maksymalnie za wyprodukowaną energię z morskich farm wiatrowych. Jest ona indeksowana o inflację. Czy ona pokrywa wszystkie ryzyka?
Musi, ale powiedzmy sobie szczerze, że ta cena nie skompensowała nam ekstremalnych wzrostów cen, których doświadczaliśmy.
Pojawiają się oceny, że cena maksymalna na bazie kontraktu różnicowego dla projektów pierwszej fazy jest zbyt wysoka, a będziemy za to płacić my wszyscy w wyższych rachunkach za prąd…
Nie zgodzę się z tą opinią. Kontrakt różnicowy jest rozwiązaniem sprawiedliwym i przewidywalnym zarazem. Kiedy cena energii na giełdzie jest powyżej ceny kontraktu, to my oddajemy różnicę między ceną kontraktu a tą rynkową. Jeśli cena jest poniżej minimalnej, to wówczas państwo nam dopłaca. Ta przewidywalność kontraktu jest niezwykle ważna dla inwestora pod kątem zaciągania zobowiązań bankowych, które patrzą na przewidywalną stopę zwrotu, i zarazem dla państwa, które przy zmiennych cenach na rynku może dzięki temu mechanizmowi lepiej planować transformację energetyczną. A wysokość tej ceny jest określana przez rząd najczęściej w drodze dialogu z sektorem.