Najważniejszym wydarzeniem minionego tygodnia na rynkach finansowych było środowe posiedzenie Fedu. Amerykańska Rezerwa Federalna zgodnie z oczekiwaniami obniżyła stopy procentowe o 25 pkt baz., ale wyraźnej zmianie uległy projekcje makroekonomiczne na przyszły rok. Przede wszystkim komitet podwyższył oczekiwania inflacyjne. We wrześniowej projekcji zakładano, że średnioroczna wartość wskaźnika PCE w 2025 r. wyniesie 2,1 proc., a najnowsze projekcje pokazują na poziom 2,5 proc. Wykres kropkowy wskazuje, że w przyszłym roku zobaczymy dwie obniżki stóp procentowych o łącznie 50 pkt baz., podczas gdy rynek zakładał trzy cięcia, a nie brakowało też opinii, że będzie ich cztery. Wygląda więc na to, że Jerome Powell lekko zjastrzębiał. Reakcja Wall Street była wymowna: S&P 500 spadł w środę o 3 proc. i przebił średnią z 50 sesji. Nasdaq Composite zanurkował o 3,6 proc. i wrócił poniżej okrągłych 20 000 pkt. Tesla była wiceliderem środowych spadków i obrotów, tracąc ponad 8 proc. Napędzający globalne rynki Trump trade dostał swoisty kubeł zimnej wody.
Warszawski rynek akcji okazał się na te wydarzenia mniej wrażliwy niż można było się spodziewać, bowiem czwartkowe straty były u nas symboliczne. Gorzej, że we wtorek nasze WIG-i zanurkowały bardzo wyraźnie, niejako dyskontując ruch Powella. WIG20 stracił wtedy aż 2,6 proc. i przełamał średnią z 50 sesji. Wsparcie pękło bezproblemowo, a w piątek rano notowania indeksu dużych spółek schodziły w porywach do 2183 pkt, czyli najniższego poziomu od 29 listopada. Z efektu grudnia zrobił się zatem defekt i z technicznego punktu widzenia wzrosło ryzyko, że w najbliższych tygodnia WIG20 pogłębi listopadowy dołek, przebijając tym samym 20-proc. próg bessy.
Indeks mWIG40 też wrócił pod średnią z 50 sesji i kończył tydzień w rejonie okrągłych 6000 pkt. Wskaźnik maluchów natomiast notował w piątek rano czwarty spadkowy dzień z rzędu i zbliżył się do 23 000 pkt. W efekcie cały szeroki WIG również raził słabością. Na jego wykres warto zerknąć szerzej. Dwa tygodnie temu indeks ten niemal w punkt odbił się od oporu w postaci średniej kroczącej z 200 sesji. Umowna granica hossy okazała się zatem silną barierą, wzmocnioną dodatkowo przez lokalne szczyty z października i listopada. Nie udało się zatem przerwać sekwencji coraz niższych maksimów w trwającym od maja układzie spadkowym, co wraz z zejściem poniżej średniej kroczącej z 50 sesji i piątkowym testem okrągłym 80 000 pkt, zwiększa ryzyko, że WIG spadnie do dołka z 19 listopada. Do końca roku zostały tylko trzy sesje, więc Mikołajowi może zabraknąć czasu by nas uratować. Razimy relatywną słabością. Wprawdzie próg 20-proc. spadku wciąż nie został przekroczony, ale fakt, że podaż rządzi w Warszawie już od siedmiu miesięcy rodzi słuszne pytanie – czy z korekty hossy nie zrobił nam się przypadkiem początek bessy?