W poprzednich dwóch artykułach akcentowałem na łamach „Parkietu”, że polski rynek akcji jest wykupiony i należy oswajać się z myślą, że inwestorzy w końcu zrealizują część zysków.
Główne indeksy były na długoterminowych lub historycznych szczytach, a oscylatory MACD i RSI pełzały na wysokich poziomach, powyżej granic lokalnego przegrzania. Korekta przyszła wraz z otwarciem 2024 r. i przede wszystkim dotknęła blue chips.
WIG20 spadał w piątek po południu szósty dzień z rzędu. Od szczytu hossy 2380 pkt zszedł do 2231 pkt. To wystarczyło, by wśród inwestorów pojawiły się obawy, że to początek końca rynku byka. Nie jest to nic nowego. Każda silniejsza korekta, zwłaszcza jak ma dość dynamiczny i seryjny przebieg, odwraca nastroje rynkowe o 180 stopni. Warto jednak pamiętać, że do spełnienia warunków odwrócenia głównego trendu (a ten wciąż pozostaje zdecydowanie byczy) jest bardzo daleko. Po pierwsze, średnia z 200 sesji, czyli umowna granica hossy i bessy, znajduje się przy 2045 pkt. Po drugie, skala strat to dopiero 6,3 proc., a przyjmuje się, że dopiero przekroczenie 20 proc. oznacza zmianę głównej tendencji. Do tego można jeszcze dorzucić zasadę, że rynek powinien złamać sekwencję coraz niższych lokalnych dołków, a w przypadku WIG20 oznacza to, że musiałby zejść poniżej 1843 pkt. Podsumowując – do rozpaczy jeszcze daleko.