Gwoździem giełdowego programu w minionym tygodniu był odczyt inflacji bazowej w USA. Wzrosła ona bardziej, niż oczekiwano, co w połączeniu z wciąż dobrymi danymi z amerykańskiego rynku pracy daje Fedowi potężny argument za tym, by stopy podnosić dłużej i wyżej. Wall Street się tego nie spodziewała, o czym najlepiej świadczy fakt, że we wtorek S&P 500 tąpnął o 4,2 proc. i długą czarną świecą wrócił pod średnią z 50 sesji. W czwartek indeks testował już dołek z początku miesiąca, co na gruncie AT zwiększa ryzyko, że zamiast kontynuacji wakacyjnej fali wzrostowej będziemy mieć niebawem powrót na dno bessy. Tak więc nie „Fed pivot”, lecz „don’t fight the Fed” znowu okazało się prawdziwe, a skutki tej prawdy odczuwa cały inwestycyjny świat, w tym Warszawa.
Rodzime indeksy zawróciły w minionym tygodniu spod średnich z 50 sesji, co sprawia, że na horyzoncie znów pojawiły się minima spadkowych trendów. Wciąż nie sprzyja naszemu rynkowi wysoka inflacja (finalny odczyt CPI za sierpień 16,1 proc., a więc nowy szczyt inflacyjnego trendu), która sprawia, że RPP podnosi stopy, wciskając przysłowiowy hamulec, a rząd dodaje gazu, wprowadzając kolejną tarczę (tym razem solidarnościową, która ma m.in. zamrozić ceny energii od stycznia). Trudno przewidzieć, jak daleko zajedziemy w takim trybie, zwłaszcza że nadal importujemy energetyczną i geopolityczną niepewność.
Pesymistyczny zwrot dotknął też naszych zachodnich sąsiadów. DAX tylko jedną sesję wytrzymał nad średnią z 50 sesji, a w piątkowe popołudnie zbliżał się do dołka z początku września. Indeks ten zachowuje sekwencję coraz niższych lokalnych szczytów, ale ma silne wsparcie na poziomie 12 400 pkt (trzykrotnie wybronione niemal w punkt). Zachowanie indeksu przy tym poziomie pokaże, w jakiej formie jest Deutsche Börse.