WIG-budownictwo idzie od tygodni w dół, notowania generalnych wykonawców spadają w różnym tempie, napłynęły słabe dane o produkcji budowlano-montażowej we wrześniu... Czy jest jeszcze nadzieja dla firm budowlanych i że kursy zaczną rosnąć?
Nadzieja jest zawsze. Na rynku budowlanym jak zwykle dzieje się bardzo, bardzo dużo. Przede wszystkim budownictwo znajduje się dzisiaj w jednym z najgłębszych dołków od przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. W okresie styczeń–wrzesień br. produkcja budowlano-montażowa skurczyła się w skali roku o około 7 proc., gorzej było tylko dwa razy: w 2013 i 2016 r., kiedy były to spadki rzędu 15 proc. rok do roku. Sytuacja w budownictwie jest trudna i to się czuje na rynku. Przedsiębiorstwa duże, średnie i małe sygnalizują i alarmują. Trudno się spodziewać, by do końca tego roku ta sytuacja mogła się jakkolwiek poprawić – jeżeli mielibyśmy prognozować, to wydaje się, że poprawy należy się spodziewać dopiero w okolicach 2025 r., i to bliżej drugiej połowy, przełomu z 2026 r.
Z czego ta bieżąca słabość rynku budowlanego wynika, a z czego bierze się nadzieja na poprawę za rok?
Budownictwo opiera się na dwóch silnikach i oba silniki pracują na zwolnionych obrotach. Budownictwo to w połowie segment publiczny, czyli wszystkie inwestycje realizowane na zlecenie państwa, oraz segment prywatny, inwestycje realizowane na zlecenie prywatnych inwestorów.
Segment publiczny jest wysoce zróżnicowany. Spójrzmy, z jaką dekoniunkturą muszą się dzisiaj mierzyć spółki budowlane. Drogi i kolej to mniej więcej jedna trzecia polskiego rynku budowlanego. W drogach inwestycje się toczą, ale bardzo martwi luka przetargowa, która trwa od momentu zmiany władzy. Co prawda podpisywane są z wykonawcami umowy, ale dotyczy to przetargów, które były przygotowane jeszcze przez poprzedników. Nie ma niestety nowych postępowań. Wszystko wskazuje na to, że worek z przetargami wreszcie może się odblokować w IV kwartale. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad zapowiada zwiększenie nakładów inwestycyjnych od przyszłego roku do około 20 mld zł rocznie. Trudno powiedzieć, czy to się sprawdzi, w przeszłości różnie z tym bywało.
Rzadko się mówi o tym, że dwie trzecie inwestycji drogowych w Polsce to zlecenia samorządów. Siłą rozpędu idą jeszcze inwestycje, które były zainicjowane przez poprzedni rząd, natomiast nic nie słychać o nowym programie – to martwi firmy realizujące prace w regionach. To wymaga od rządu głębszego przemyślenia i rozplanowania.