– Nie przewidujemy jednak, że powtórzy się sytuacja jak sprzed dekady, kiedy to inwestorzy – zwłaszcza z Hiszpanii czy Irlandii – mocno przebijali stawki za ziemię, a potem przyszedł kryzys i załamanie popytu na mieszkania. Rynek odrobił lekcję. Co prawda do przetargów o działki staje więcej inwestorów, pojawiają się nowi gracze, ale nie można powiedzieć, że biją się o ziemię – komentuje Daniel Puchalski, dyrektor działu gruntów inwestycyjnych w JLL.
Kilka lat boomu przełożyło się na spadek zasobów ziemi u inwestorów i deweloperów, a także niższy zasób dostępnych do zakupu parceli możliwych do szybkiej zabudowy. Popyt na mieszkania i nieruchomości komercyjne jest wciąż wysoki, co powoduje, że konkurencja o ziemię się zaostrza, a stawki rosną. Zwłaszcza że rynek został praktycznie odcięty od zasobów gruntów do państwa. Deweloperom mieszkaniowym na niewiele zdała się, przynajmniej dotychczas, wprowadzona w ubiegłym roku specustawa mająca teoretycznie przyspieszyć inwestycje.
Cenowego szaleństwa na rynku gruntów nie widać, deweloperzy muszą się za to wykazywać większą elastycznością. Popularność zyskują m.in. inwestycje wielofunkcyjne, deweloperzy mieszkaniowi szukają możliwości dywersyfikacji, wchodzą do nowych miast, a także w nowe sektory, np. logistyczny, albo stawiają obiekty typu condo.
Według szacunków w zeszłym roku średnie ceny gruntów mieszkaniowych w centrum Warszawy wyniosły 3–5 tys. zł w przeliczeniu na mkw. powierzchni lokalu wobec 2,2–4 tys. trzy lata wcześniej. W miastach powyżej 400 tys. mieszkańców stawki wzrosły z 0,55–1,6 tys. do 0,65–2,5 tys. zł.