W normalnych warunkach jest to ponad miliard złotych zysku netto. Podkreślam: „w normalnych warunkach", gdyż na przykład uchwalenie ustawy spreadowej zdezaktualizuje to założenie. Czy to będzie więcej czy mniej – na tym etapie roku nie przywiązuję do tego aż tak wielkiej wagi. Nie ma wątpliwości, że sektor bankowy jest obecnie mniej rentowny niż jeszcze niedawno. To wpływa na sposób postrzegania go przez inwestorów i ich skłonność do inwestowania. Trzeba się do tego dostosować. Kilka lat zajmie nam, by osiągnąć rentowność, której inwestorzy oczekują od sektora bankowego – to znaczy na poziomie 10 proc. i więcej.
Inwestorzy oczekują również dywidendy, a tej w tym roku nie dostaną. Kiedy bank wróci do jej wypłacania?
Żyjemy w czasach, w których kwestia dywidendowa jest funkcją „benewolencji" regulatora. To nie polega na tym, że mamy za mało kapitału, że portfele frankowe się nie spłacają. Celem jest zmuszenie banków do konwersji kredytów walutowych w większym wymiarze na złote – bo wtedy obciążenia kapitałowe spadną. Ale to nie jest takie proste. Po pierwsze, klient musi chcieć. Po drugie – bądźmy realistami: skonwertujemy klientowi kredyt, a złotowe stopy procentowe pójdą w górę, i co wtedy? Już teraz oskarża się nas o „wpuszczenie" klientów we franki, bo jakoby wiedzieliśmy, że wartość franka wzrośnie i jeszcze mieliśmy na tym zarobić. Jest to oczywistą nieprawdą.
Mamy zatem dylemat. Do pewnego momentu rozumiem politykę zmuszania banków do pozostawiania wypracowanych zysków. Portfel frankowy jest obciążony większym ryzykiem, zwłaszcza politycznym. Ale np. kwestia LTV (relacji zobowiązań kredytowych do wartości mieszkania) moim zdaniem jest źle interpretowana, bo mieszkania zamieszkiwane przez ich właścicieli nie są aktywami czysto finansowymi, w których wycena wartości ma kluczowe znaczenie. Funkcja użytkowa decyduje o skłonności do terminowej obsługi długu.
Powiedział Pan niedawno: zgodnie z nową strategią mBanku deklarujemy „Pomagać. Nie wkurzać. Zachwycać... Gdziekolwiek." Na czym zatem polega ta strategia?
Za mojego życia zawodowego następuje głęboka przemiana sektora bankowego, który właściwie odszedł już od zwykłej sprzedaży produktów na rzecz pełnego spojrzenia na potrzeby klienta. Uważam, że w mBanku relatywnie szybciej zrozumieliśmy, że ta holistyczna perspektywa relacji z klientem wymaga innego spojrzenia, lepszego zorganizowania się, innych priorytetów. Najkrócej mówiąc mój bank idealny to taki, który weźmie odpowiedzialność za wszystkie płatności klienta – czyli pomaga. Nie wkurza – a więc komunikuje się z nim zrozumiałym językiem, a nie nowomową przeplataną paragrafami. Zachwyca... Klienci przywiązują większą wagę do sposobu podania produktu, opakowania – krótko mówiąc, to musi być ładne. A gdziekolwiek? Całe nasze „jestestwo" zawarte w słowie mBank jest odzwierciedleniem mobilnego banku XXI wieku, czyli banku w telefonie.