Od lat piszemy w naszych analizach, że złoto to przysłowiowa pozycja obowiązkowa w portfelu inwestycyjnym. Nawet jeśli w niektórych latach szlachetny metal rozczarowuje, to jednak długoterminowy całokształt jest pozytywny.
W bieżącym roku o rozczarowaniu trudno oczywiście byłoby mówić, bo w trakcie sierpnia notowania ponownie biły rekordy, wspinając się nawet powyżej pułapu 2500 USD za uncję. Jednak czy po rajdzie, w trakcie którego cena złota urosła o 22 proc. od początku roku, o prawie 30 proc. rok do roku i o blisko 50 proc. w ciągu 24 miesięcy, można nadal równie ciepło wypowiadać się na temat dalszego dodawania złota do portfela? Prześledźmy kilka ciekawych wskazówek na ten temat.
Złoto/inflacja – niebezpiecznie wysoko
Zacznijmy od tego, jaka jest fundamentalna cena za ostatnie wyśmienite stopy zwrotu z posiadania szlachetnego metalu. Obserwowany przez nas współczynnik dolarowej ceny złota do wskaźnika (indeksu) inflacji w USA – bo to przecież właśnie jako zabezpieczenie przed inflacją bywa często traktowany szlachetny metal – przekroczył właśnie poprzedni szczyt, odnotowany w grudniu 2020. Zarazem, wg wstępnego szacunku za sierpień, wspiął się właśnie w okolicę położonego jeszcze wyżej szczytu z jesieni 2011 roku. Jeszcze wyżej znajduje się już tylko historyczny rekord tego współczynnika z początku lat 80. ubiegłego wieku (do jego osiągnięcia brakuje raptem kilkunastu procent wzrostu notowań, przy założeniu stabilnego indeksu inflacji).
Innymi słowy, porównanie to sugeruje, że złoto stało się znów drogie względem wskaźnika inflacji, który może być traktowany jako pewna fundamentalna baza dla wartości kruszcu.