Do wyborów będziemy mieli precyzyjny projekt pilotażu czterodniowego tygodnia pracy – zapowiadał w lipcu przewodniczący Platformy Obywatelskiej Donald Tusk. Jak podkreślał, takie skrócenie czasu pracy nie jest „odpowiedzią na dziś”, ale oceniał, że w tym kierunku zmieniała się będzie sytuacja na rynku pracy, m.in. pod wpływem automatyzacji. Ta wypowiedź pobudziła w Polsce debatę, która na świecie toczy się od lat.
Wypowiedź byłego przewodniczącego Rady Europejskiej, choć wpisuje się w logikę kampanii wyborczej, nie została odebrana jako czcza obietnica. Mniej więcej miesiąc wcześniej najszerzej jak dotąd zakrojony eksperyment terenowy, który ma sprawdzić gospodarcze i społeczne implikacje tak skróconego tygodnia pracy, ruszył bowiem w Wielkiej Brytanii. Wcześniej podobne badania były prowadzone w innych krajach, m.in. Islandii. Nawet bez badań łatwo się domyślić – choć takie sondaże też oczywiście prowadzono – że zdecydowana większość pracowników chciałaby pracować mniej, gdyby nie wiązało się to ze spadkiem zarobków. A to jest sedno koncepcji czterodniowego tygodnia pracy. W przeciwnym przypadku, tzn. z proporcjonalnym obniżeniem płac, byłoby to tylko zmniejszenie wymiaru etatu.
Niejasna koncepcja
O to, jakie byłyby prawdopodobne skutki skrócenia w Polsce tygodnia pracy w przewidywalnej przyszłości, zapytaliśmy grono wybitnych ekonomistów, uczestników panelu eksperckiego „Parkietu” i „Rzeczpospolitej”. Wyniki naszej sondy pokazują przede wszystkim jedno: koncepcja czterodniowego tygodnia pracy jest niejasna.
Czytaj więcej
Kraje Zachodu coraz przychylniej patrzą na propozycję redukcji tygodniowego wymiaru pracy do czterech dni lub 35 godzin. W tym roku takie rozwiązanie ma wprowadzić Belgia, a Brytyjczycy rozpoczynają badania pilotażowe.