Dolar amerykański nadal dominuje, a ceny w lokalnej walucie są często porównywane z kursami amerykańskiej waluty na kwitnącym nielegalnym rynku, na którym większość osób i firm otrzymuje swoją obcą walutę. W całym kraju handlarze walutami ustawiają się na ulicach i tłumnie wchodzą do centrów handlowych, machając plikami zarówno lokalnej waluty, jak i dolarów amerykańskich.
Wielu mieszkańców Zimbabwe, którzy zarabiają w lokalnej walucie, na przykład pracownicy rządowi, jest zmuszonych do pozyskiwania dolarów na nielegalnym rynku, gdzie kursy walut gwałtownie rosną, aby płacić za towary i usługi, które coraz częściej są rozliczane w dolarach amerykańskich.
Detaliści twierdzą, że rosnące stawki za dolary amerykańskie na nielegalnym rynku zmuszają ich do częstego podnoszenia cen, często co kilka dni, aby umożliwić uzupełnianie zapasów.
Niegdyś dobrze prosperująca gospodarka tego południowoafrykańskiego kraju jest nękana przez lata dezindustrializacji, korupcji, niskich inwestycji, niskiego eksportu i wysokiego zadłużenia. Zimbabwe walczy o wygenerowanie odpowiedniego napływu zielonych pieniędzy potrzebnych do jego w dużej mierze dolarowej lokalnej gospodarki.
Zwykli mieszkańcy Zimbabwe wracają do mechanizmów radzenia sobie, na których polegali w erze hiperinflacji, takich jak pomijanie posiłków. Inni kupują teraz artykuły spożywcze w mniejszych ilościach, czasem w tak maleńkich opakowaniach, że wystarczą na jeden posiłek. Miejscowi nazywają je „tsaona”, co w lokalnym języku Shona oznacza „wypadek”.
Obiecując lepsze czasy, minister finansów Ncube powiedział, że rząd „nie zawaha się działać i interweniować w celu złagodzenia wzrostu cen i zmienności kursu walutowego”. Wielu jest sceptycznie nastawionych do takich przysiąg ze strony rządu twierdząc, że nic poza cudem nie wyciągnie Zimbabwe z kryzysu gospodarczego. Nawet jednak walcząc z ciągle rosnącymi cenami wielu nie może powstrzymać się od ponurych żartów na temat sytuacji. - Wciąż mam wszystkie palce u nóg, ale nie zaszkodziłoby sprzedanie jednego - śmieje się Asani Sibanda, mieszkający w Harare. - Nadal mógłbym chodzić bez niego, ale moja rodzina przynajmniej dostałaby trochę jedzenia.