Blisko 500 mld EUR, które Europejski Banki Centralny wstrzyknął pod koniec 2011 r. w sektor bankowy, zaczyna działać, choć z niejednoznacznym rezultatem. Kolejne oferty obligacji i bonów skarbowych Hiszpanii i Włoch wprawdzie obniżają oprocentowanie nowego długu tych państw, ale odbywa się to przy stosunkowo niewielkim zainteresowaniu inwestorów (stosunek popytu do wielkości emisji rzadko przekracza 2). Jeśli powiązać to z rekordową ilością środków przetrzymywanych przez banki na krótkoterminowych depozytach w EBC, która świadczy o braku zaufania banków do siebie nawzajem, to można wyciągnąć dwa wnioski. Po pierwsze, korzystne dla rządów poszczególnych państw niskie odsetki mogą być wynikiem działania garstki najlepiej dokapitalizowanych banków, a po drugie, zakupy tych obligacji nie odbywają się bezpośrednio za pieniądze pożyczone z EBC, ale za środki własne instytucji finansowych, które wiedzą, że pod koniec lutego bank centralny przeprowadzi drugi przetarg na tanie, długoterminowe kredyty i wówczas będzie można pozbyć się z własnych bilansów obligacji Włoch czy Hiszpanii w zamian za najbardziej pożądane obecnie płynne środki.
Godny uwagi jest fakt, że w odwilży na rynku długu nie uczestniczą wszystkie państwa z grupy PIIGS, co wyraźnie widać na wykresie. Kolejną po Grecji czarną owcą strefy euro została dla wielu inwestorów Portugalia, której obligacje są wyprzedawane nieprzerwanie od ponad dwóch lat. Czyżby rynek nie dał wiary ministrom finansów strefy euro, że Grecja stanowi odosobniony przypadek, i zaczął już wyceniać konieczność wyciągnięcia ręki przez portugalski rząd po następny program pomocowy lub restrukturyzację długu z udziałem sektora prywatnego?
Zbyt ambitne cele
Papiery skarbowe Portugalii oceniane są jako śmieciowe przez wszystkie trzy najważniejsze agencje ratingowe (ostatnia obniżka ratingu przez agencję S&P miała miejsce 13 stycznia), ale to jeszcze niewystarczający argument, by rentowność dziesięcioletnich papierów pod koniec stycznia sięgnęła ponad 17 proc.
Komunikat Międzynarodowego Funduszu Walutowego po ostatnim przeglądzie postępów we wdrażaniu obiecanych reform miał raczej pozytywny wydźwięk i podkreślał, że po udanym starcie sprawy zmierzają w dobrym kierunku. Wydaje się, że nawet zbyt optymistyczny – zwłaszcza jeśli chodzi o wyznaczoną na II kw. 2013 r. datę powrotu Portugalii na rynek długu oraz prognozowany spadek PKB o 3 proc. w 2012 r.
Lepsza pozycja wyjściowa
Jest jednak kilka czynników, które nie pozwalają stawiać Portugalii w jednym rzędzie z Grecją. Zarówno deficyt budżetowy, jak i całkowite zadłużenie sektora publicznego są znacznie niższe niż w Grecji. MFW szacuje, że zadłużenie Portugalii, zanim zacznie spadać, osiągnie maksymalny poziom 118 proc. PKB w 2013 r. (po trzech kwartałach 2011 r. 110 proc. PKB, wzrost o 19?pkt?proc. r./r.). Dla porównania: przed rozpoczęciem restrukturyzacji długu Grecji Komisja Europejska liczyła, że reformy finansów państwa pozwolą go redukować, gdy w przyszłym roku osiągnie 203 proc. PKB (obecnie około 159 proc. PKB, wzrost o 20 pkt proc. r./r.). Dziś wiadomo, że rzeczywistość brutalnie zweryfikowała optymizm eurourzędników i większość tych środków prawdopodobnie nigdy nie wróci do wierzycieli. Pierwszy program ratunkowy dla Grecji zakładał ponadto, że jeszcze przed jego zakończeniem rząd zdoła wrócić na rynek długu i pożyczyć od instytucji finansowych około 33 mld EUR. W przypadku Portugalii założenia wydają się nieco bardziej realistyczne – pierwszy ważny test ma nastąpić w trzecim roku trwania programu pomocowego – we wrześniu 2013 r. trzeba będzie pożyczyć na rynkowych warunkach około 9 mld EUR. Do tego czasu rząd ma czas na kontynuowanie reform, lecz jeśli rentowność obligacji nie spadnie do akceptowalnych, jednocyfrowych poziomów, to Portugalia, podobnie jak Grecja, stanie przed dylematem: prośba o nowe pożyczki od członków strefy euro i MFW czy restrukturyzacja długu.