WIG20, najważniejszy i najbardziej prestiżowy indeks na GPW, grupujący największe i najbardziej płynne spółki, od lat zdominowany jest przez spółki kontrolowane przez Skarb Państwa. To grzech pierworodny warszawskiego parkietu, spowodowany prywatyzacją, która – paradoksalnie – była motorem napędowym rozwoju giełdy w pierwszych jej latach. Wystarczy wspomnieć rekordowe oferty pierwotne PZU, PGE, PKO Banku Polskiego czy Telekomunikacji Polskiej. Wydawało się, że wraz z rozwojem, dojrzewaniem warszawskiej giełdy sytuacja będzie się normalizować i udział państwowych spółek w WIG20 będzie maleć. Tymczasem jest odwrotnie.
Tak dużo jeszcze nie było
Obecnie w gronie warszawskich blue chips jest 12 firm kontrolowanych przez państwo i osiem prywatnych. Łączny udział w wadze w WIG20 tych państwowych wynosi aż 74 proc. i jest prawdopodobnie największy w historii. Pięć największych firm pod względem wagi w WIG20 to właśnie spółki kontrolowane przez państwo. Sęk w tym, że w ostatnich latach udział państwowych spółek wręcz rósł, i to wyraźnie, głównie za sprawą „repolonizacji" sektora bankowego, w mniejszym stopniu z powodu roszad w składzie indeksu.
Wiosną 2015 r. PZU kupił od Carlo Tassary jedną czwartą akcji Aliora za 1,6 mld zł i przejął kontrolę nad tym bankiem (obecnie ma 3,3 proc. udziału w indeksie). Jednak ważniejsze było przejęcie latem 2017 r. przez PZU i PFR prawie jednej trzeciej akcji Pekao od UniCreditu za 10,6 mld zł. Ten drugi co do wielkości bank w Polsce to jednocześnie jedna z największych pod względem wagi spółek w WIG20 (teraz ma 9,3 proc. udziału). Zatem tylko te dwie transakcje zwiększyły udział państwowych firm o ponad 12 pkt proc., a do tego doszedł powrót Jastrzębskiej Spółki Węglowej do grona blue chips wiosną 2017 r. (ma 2,4 proc. wagi w indeksie).
Już od dawna WIG20 nie odzwierciedla odpowiednio struktury polskiej gospodarki pod względem branżowym, ale także właścicielskim i ostatnia większa aktywność państwa (repolonizacja) tylko ten problem potęguje. Ale jaki to ma wpływ na giełdę i inwestorów?