Liu Shiyu, szef urzędu nadzorującego rynek papierów wartościowych, spotkał się na początku listopada w Pekinie z przedstawicielami 30 domów maklerskich i funduszów. Przekonywał ich, że ekonomiści powinni "myśleć na wyższym poziomie" i tworząc prognozy brać pod uwagę linię Komunistycznej Partii Chin oraz interesy państwa. Liu stwierdził, że dzięki temu nie będą oni wprowadzali w błąd inwestorów w swoich raportach.
Tego typu sugestie dawane przez regulatora instytucjom finansowym mogą być uznane za oznakę niepokoju władz sytuacją gospodarczą w Chinach. Wzrost gospodarczy w trzecim kwartale zwolnił do 6,5 proc. To wciąż wysokie tempo, ale najgorsze od kryzysowego 2009 r. Indeksy koniunktury gospodarczej PMI wskazywały, że w zeszłym miesiącu chiński przemysł i sektor usług znalazły się na krawędzi stagnacji. Shanghai Composite, czyli główny indeks giełdy w Szanghaju, stracił od tegorocznego szczytu 25 proc. i schodzi coraz głębiej w bessie.
A przecież wojna handlowa z USA dopiero się rozkręca a jej skutki dla chińskiej gospodarki zaczną być silniej odczuwalne dopiero w pierwszych miesiącach przyszłego roku. Jak dotąd USA nałożyły karne cła na chińskie dobra importowane za łącznie 250 mld dol. rocznie. To mniej niż połowa importu z Państwa Środka do USA. Ostatnia i zarazem największa podwyżka ceł weszła w życie we wrześniu. Objęła towary za 200 mld dol., które oclono na 10 proc., czyli na stosunkowo niewiele. Dopiero na początku przyszłego roku cło na te towary może zostać podwyższone do 25 proc. Amerykański prezydent Donald Trump straszył, że może nałożyć karne cła również na resztę importu z Chin. Decydenci z Pekinu chcą uniknąć takiego scenariusza, więc w ostatnich tygodniach wysyłali lekko pojednawcze sygnały. Chiński przywódca Xi Jinping ma się spotkać z Trumpem 1 grudnia w Buenos Aires, po szczycie przywódców państw G20.
Osiągnięcie porozumienia między supermocarstwami będzie jednak bardzo trudne. Robert Lighthizer, przedstawiciel handlowy USA, opublikował we wtorek wieczorem raport mówiący, że Chiny nie zmieniły swoich "nieuczciwych" i "nierozsądnych" praktyk handlowych, szczególnie tych dotyczących kradzieży własności intelektualnej i wymuszonych transferów technologii. USA szczególnie zależy na tym, by Chiny nie pozbawiły ich w nadchodzących latach supremacji technologicznej na świecie.
Z analizy przeprowadzonej przez sieć badawczą EconPol Europe wynika, że jak na razie to Chiny ponoszą większą część kosztów związanych z wojną handlową. Nałożenie przez USA ceł na chińskie towary sprowadzane rocznie za 250 mld dol. sprawiło, że amerykańskie spółki i konsumenci zostali dotknięci jedynie 4,5 proc. wzrostem kosztów tych dóbr. Koszty wynikające z podwyżek ceł zostały głównie przerzucone na chińskich producentów (zmuszonych do cięcia cen) i sięgają 20,5 proc. Ekonomiści z EconPol Europe szacują, że w długim terminie te podwyżki ceł mogą zmniejszyć import z Chin do USA o jedną trzecią i zmniejszyć amerykański deficyt w handlu z ChRL o 17 proc. Do pewnego stopnia zadziałają więc tak jak spodziewał się prezydent Trump.