Dlaczego zwycięzca Rajdu Dakar z 2015 roku został ambasadorem imprezy biegowej?
Żeby móc jeździć, trzeba chodzić i biegać. Bieganie było jednym z moich podstawowych treningów wytrzymałościowych. Zdarzały się okresy, gdy pokonywałem 70 kilometrów tygodniowo, choć nie przez siedem dni, tylko pięć–sześć. Robiłem 12–14 km, często po piasku. Bieganie zawsze było mi bliskie, a przecież to większy wysiłek niż chodzenie. Jeśli dodatkowo dedykuje się ten wysiłek charytatywnemu celowi i robi to w formie sztafety, można powiedzieć o idealnym połączeniu. Uznałem, że to porządna i uczciwa synergia.
Do dziś lubi pan biegać?
Gdy pokonywałem kolejne poziomy wyczynu sportowego, okazało się, że bieganie jest dla mnie niewystarczająco efektywne, za mało angażuje rotację korpusu, wytrzymałość barków, przedramion i nadgarstków – a to w moim sporcie jest ważne. Skurczył się też czas, który mogłem przeznaczyć na treningi. Efektywność stawała się dla mnie coraz istotniejsza, więc przesiadłem się na orbitrek. Nie przestało mi być jednak bliskie bieganie i pomaganie. Zmieniły się tylko metody.
Chęć pomagania innym w połączeniu z możliwością sprawdzenia się na tle kolegów to taka idealna mieszanka motywacji?
Mobilizujemy się i wciągamy innych do robienia czegoś dobrego. To podobny model do akcji „Czyste Tatry”. Wydawałoby się, że sprzątanie szlaku to praca indywidualna, ale w praktyce idzie na przykład rodzina z dziećmi i jedna osoba niesie worek, druga zbiera śmieci, a trzecia jest przewodnikiem stada. Sprzątanie Tatr, a teraz też plaż bałtyckich i lasów jest zbliżone pod względem narracji do Poland Business Run. Wysiłek towarzyszący wchodzeniu na szczyt i sprzątaniu jest porównywalny z biegiem.
A jednocześnie dystans 4 km, który ma do pokonania każdy z pięciu uczestników sztafety, może spokojnie przebiec nawet początkujący…
To nie Rajd Dakar. Nie chodzi o to, żeby się zajechać, tylko czuć komfortowo i skupić na celu. Inicjatorom projektów społecznych nie zależy przecież, aby darczyńca zbankrutował czy zrezygnował ze swoich planów osobistych. Roztropność podpowiada, żeby zaangażowanemu wiodło się dobrze jak najdłużej. Być może udałoby się zebrać jakąś niewielką grupę osób, które przebiegłyby 42 km. Ale celem jest, by zachęcić jak najwięcej ludzi, przygotować wysiłek ponadnormatywny, ale wykonalny.
Ciekawa jest formuła biegu wirtualnego. Można wystartować samemu, bez presji, po samodzielnie wybranej trasie i w dowolnej miejscowości, a potem przesłać wynik za pomocą aplikacji. To znak czasów?
Technologia pomaga. Nie da się wirtualnie posprzątać gór, lasów ani plaż, ale już przekazać, że śmiecenie to obciach – jak najbardziej. Zaangażowanie influencerów oraz ludzi sportu i kultury pozwoliło nam zwiększyć zasięgi i skuteczność przekazu.