Od czasu kiedy ten temat wypłynął, akcje i surowce potaniały, a dolar i obligacje podrożały, więc widać, że epidemia jest przez rynki interpretowana jako zjawisko deflacyjne. Na razie zakłócenie aktywności gospodarczej dotyczy przede wszystkim Chin i zapewne spowoduje zauważalne spowolnienie tamtejszego tempa wzrostu w I kw. Ze względu na dotychczasowy brak znaczących wtórnych ognisk epidemii poza Chinami ten wpływ na resztę świata można na razie uznać za niewielki. Pierwsze kwarantanny miast – począwszy od ponad 11-milionowego Wuhan – zostały w Chinach wprowadzone 23 stycznia, więc uwzględniając szacowany na średnio pięć dni okres inkubacji wirusa, powinno być już widać pierwsze efekty. I rzeczywiście dane za wtorek i środę pokazały spadek dziennej dynamiki wzrostu potwierdzonych zarażeń z dotychczasowych ok. +40 proc. (co daje podwojenie liczby chorych co dwa dni, a więc tempo, którego utrzymanie oznaczałoby, że w okolicach Dnia Kobiet zarażaliby się już ostatni mieszkańcy Ziemi). To oczywiście może być jakaś chwilowa fluktuacja albo efekt wyczerpywania się możliwości przeprowadzania w epicentrum epidemii dużej liczby testów na obecność wirusa, ale kontynuacja tego trendu w następnych dniach będzie oznaczała, że rozwój epidemii najprawdopodobniej się kończy.

Na razie inwestorzy nie potraktowali tego poważnie (większość rynków akcji wczoraj spadała), ale wydaje się, że chwila przed tym (gdzieś w lutym?), kiedy zorientują się, że zagrożenie zostało opanowane (co w warunkach generalnego pokoju na świecie umożliwiającego sprawną reakcję na zagrożenie jest bardzo prawdopodobne), stworzy doskonałą okazję do sprzedaży aktywów deflacyjnych (obligacji skarbowych i dolara) i kupna aktywów inflacyjnych (akcji i surowców).

Inwestorzy indywidualni w USA trochę przestraszyli się epidemii – saldo byków i niedźwiedzi spadło w tym tygodniu o ponad 25 pkt proc. (czyli najsilniej od początku sierpnia ub.r.) do lekko ujemnych wartości najniższych od pierwszej połowy października, ale polskim inwestorom indywidualnym chińskie wirusy okazały się niestraszne – saldo INI SII co prawda spadło (z +30,9 pkt proc. do +23,3 pkt proc.), ale nie w skali, która pozwalałaby kontrariańsko kreślić wzrostowe scenariusze już teraz. Ostatnie dołki WIG z sierpnia i grudnia ub.r. formowane były przy ujemnym saldzie optymistów i pesymistów w tym badaniu nastrojów. ¶