W weekend w Stanach Zjednoczonych w końcu pojawiła się informacja o dogadaniu się stron w sprawie limitu zadłużenia. Czy to wydarzenie zmienia coś w optyce rynkowej?
Była to raczej decyzja spodziewana, aczkolwiek trzeba oczywiście poczekać na jej formalne wdrożenie w życie. Mamy jeszcze głosowanie w Kongresie i Senacie. Samo porozumienie oczywiście eliminuje ryzyka związane z bankructwem Stanów Zjednoczonych. Warto natomiast zagłębić się w treść tego porozumienia, które też ma charakter tymczasowy. Kluczowe jest natomiast to, że demokraci zgodzili się na zamrożenie dyskrecjonalnych wydatków rządu na poziomie z 2023 r. W środowisku inflacyjnym oznacza to ich realny spadek. Jedyny obszar, gdzie te wydatki będą zwiększane, to sektor obronny. W praktyce mamy więc do czynienia z zacieśnianiem polityki fiskalnej.
Zaciskanie polityki fiskalnej, zaciskanie polityki pieniężnej, widmo spowolnienia/recesji. Nie brzmi to jak przepis na byczy scenariusz.
To nie był byczy scenariusz już przez poprzednich kilka kwartałów, a mimo to rynki w październiku wyznaczyły dołki. Recesja też nie występuje wtedy, kiedy wszystkim się wydaje, że ona powinna wystąpić. Być może będzie tak, że jeśli uwierzymy, że recesji nie będzie, a amerykańską gospodarkę czeka co najwyżej miękkie lądowanie, to faktycznie procesy mające długotrwały charakter zaczną się uwidaczniać. Obecny cykl też nie jest typowym cyklem. Jego końcowa faza ma charakter inflacyjny, gdzie pewnych rzeczy nie widać tak dokładnie, jak to się dzieje w sytuacji zakończenia cyklu w warunkach relatywnie niskiej inflacji. Dopóki więc w przypadku gospodarki amerykańskiej nie zobaczymy wyraźniejszego hamowania na rynku pracy, to wciąż gospodarka ma szansę balansować na granicy wzrostu i spowolnienia. Przekładając to na rynek, my dzisiaj jesteśmy bardziej ostrożni, niż wierzymy w byczy scenariusz.