Jeśli trzeba byłoby wybrać słowo roku na giełdach, w 2022 r. mocnym kandydatem do tego tytułu byłaby „bessa”. Co prawda pod koniec 2021 r. wielu ekspertów zapowiadało, że zbliżają się trudniejsze czasy dla inwestorów, ale mało kto spodziewał się, że będzie aż tak ciężko.
Tymczasem właściwie było jak w filmach Hitchcocka. Najpierw mieliśmy trzęsienie ziemi na rynku, a później emocje tylko rosły.
Stare strachy wróciły
Rynkowe trzęsienie ziemi było związane z rosyjską agresją na Ukrainę. 24 lutego, czyli w dniu wybuchu wojny, inwestorzy masowo wyprzedawali akcje spółek. Cierpiały praktycznie wszystkie europejskie rynki, ale nasza giełda, ze względu na swoje położenie geograficzne, ucierpiała najmocniej. Tego dnia WIG20 momentami tracił ponad 12 proc., a pierwszą „wojenną” sesję ostatecznie zakończył prawie na 11-proc. minusie.
Wróciły więc wspomnienia z czasów covidowych. Wtedy w pierwszej fazie paniki na rynku nasz główny indeks w ciągu jednego dnia zmalał o rekordowe ponad 13 proc. Jednak po wybuchu pandemii koronawirusa na giełdzie stosunkowo szybko doszło do mocnego odbicia napędzanego tanim pieniądzem pompowanym do gospodarek przez banki centralne. Tym razem warunki były odmienne. Świat musiał stawić czoła rozpędzającej się inflacji. Banki centralne nie tylko nie mogły utrzymywać stóp procentowych na niskim poziomie, ale musiały zacząć je podwyższać. To były fatalne informacje dla światowych giełd. Rok 2022 zapisał się więc na parkietach na czerwono.