Robert Nejman: Inwestowanie jest ryzykowne

Aktualizacja: 06.02.2017 03:16 Publikacja: 15.10.1999 00:01

Bessa na giełdzie w latach 1997-1998 roku spowodowała poważne zamieszanie. Większość inwestorów straciła pieniądze. Podobne wyniki osiągnęły fundusze inwestycyjne. Towarzystwa zarządzające tymi funduszami tłumaczyły się, że taki jest rynek, że jak akcje zniżkują to nie można uchronić się przed stratami. Jedynym wyjątkiem okazały się fundusze TFI DWS zarządzane, że przez Roberta Nejmana. Okazało się, że jednak można sprzedać część akcji na początku bessy po to by uniknąć strat. Inwestorzy przekonali się, że wyniki inwestycyjne zależą od metod stosowanych przez zarządzających. Robert Nejman jako jeden z nielicznych otwarcie i odważnie przyznaje, że stara się dopasować do rynku i ograniczać straty. Określa się jako zwolennik analizy technicznej i timingu. 21 lipca 1999 roku z Robertem Nejmanem m.in. o jego filozofii inwestowania, metodach analizy rynku, karierze doradcy i ryzyku inwestowania na rynku akcji rozmawiał Piotr Wąsowski.

Robert Nejman - doradca inwestycyjny zarządzający funduszami TFI DWS

W jaki sposób rozpoczął Pan swoją karierę na rynku? Pod koniec lat 80-tych, gdy w Polsce rozpoczynały się przemiany wolnorynkowe już wiedziałem, że interesuje mnie działalność gospodarcza. Podejmowałem różne działania w tym kierunku. Przy okazji okazało się że nie najlepiej się czuje w bezpośrednich negocjacjach z innymi ludźmi. Po prostu nie lubię się i nie potrafię się targować. Na polskim rynku akcji tego na szczęście nie ma. Patrzę w monitor i albo akceptuję oferowaną cenę albo nie. Podoba mi się elektroniczny system handlu. Nie bardzo sobie wyobrażam siebie na tzw. rynku open-out-cry, gdzie każdą transakcję trzeba negocjować. To jest po prostu kwestia osobowości.

Czy traktuje Pan inwestowanie jak grę, rywalizację? Tak, trochę tak. Myślę, że aby zachować pewien niezbędny dystans do rzeczywistości rynkowej trzeba pieniądze traktować jako formę punktów, którymi rynek ocenia nasze działania.

Co było później? Zainwestowałem niewielkie pieniądze w pierwsze spółki sprzedawane na rynku publicznym - w tzw. pierwszą piątkę. Później zacząłem się coraz bardziej interesować rynkiem. Sprowadzałem z zagranicy różne książki, których wtedy w Polsce nie było. Czytałem jakieś kserokopie zagranicznych wydawnictw. W międzyczasie trochę pieniędzy zarobiłem w czasie hossy 1993 roku i zapisałem się na kurs na doradcę inwestycyjnego, który okazał się znakomitą inwestycją.

W jakich instytucjach Pan pracował? Najpierw w Fidelii w okresie od września 1994 do kwietnia 1997 roku. Później przez cztery miesiące w IDM PBI S.A. jako zarządzający portfelem. Od września 1997 jestem doradcą inwestycyjnym w Towarzystwie Funduszy Inwestycyjnych DWS i od początku 1998 roku zarządzam funduszami: akcji i zrównoważonym.

Czy pańskie pierwsze inwestycje na rynku były sukcesem czy też poniósł Pan straty? Na początku zyski były niewielkie. Dopiero od 1993 roku w czasie hossy zacząłem zarabiać więcej. Akcje sprzedałem w okolicach szczytu w marcu 1994 roku i to poczytuje sobie za wielki sukces.

Czy uważa Pan, że aby stać się dobrym inwestorem to trzeba raz lub dwa wszystko stracić - większość inwestorów amerykańskich, którzy odnieśli sukces tak właśnie sądzi? Myślę, że coś w tym jest. Nie będę tutaj opisywał swoich perypetii ale nie zawsze było dobrze. To doświadczenie istotnie wpłynęło na mój profil inwestycyjny, a szczególnie na znaczenie, które przywiązuje do analizy ryzyka. Myślę, że to właśnie legło u podstaw zeszłorocznego sukcesu funduszy DWS.

Założyłby Pan własne towarzystwo funduszy? Nie raczej inwestowałbym indywidualnie. Chciałbym mieć tyle pieniędzy by móc inwestować tylko na własny rachunek i z tego się utrzymywać na wysokim poziomie. Jednak taki komfort mogą mieć tylko inwestorzy posiadający naprawdę dużo pieniędzy. Nie będę tutaj wymieniał kwoty. Jednak jest to poważny problem dla inwestorów indywidualnych, którzy grę na giełdzie traktują jako zawód. Oni muszą utrzymywać się z inwestowania. A na rynkiej jest pozostawać z boku. Ale jednak koszty utrzymania są stałe i niezależne od koniunktury na rynku. Może to powodować, że inwestor chcąc cały czas zarabiać wdaje się w niepotrzebne bijatyki na rynku, na których często traci. Dlatego zawodowy inwestor indywidualny powinien mieć na tyle dużo pieniędzy by móc pozwolić sobie na kilkumiesięczny okres pozostawania poza rynkiem bez nadmiernego uszczuplenie kapitału. Tak więc trzeba określić ile potrzeba pieniędzy na pół roku, a może i rok dostatniego życia, ta kwota nie powinna stanowić więcej niż ok. 10% tego z czym się na rynek przychodzi. To jest dużo. Wtedy inwestować można dobrze i bezpiecznie.

Ilu może być w Polsce takich inwestorów? Ja myślę, że w Polsce jest trochę takich inwestorów. Znam kilka takich osób, które już kilka lat temu miały po kilka milionów obecnych złotych i utrzymują się z inwestowania. Ich cechą charakterystyczną jest to, że rzadko mówią o swoich inwestycjach i raczej nie opowiadają o tym co robią. Można domniemywać, że ich wyniki inwestycyjne są daleko lepsze od przeciętnej.

Czy poziom polskiego rynku, inwestorów jest generalnie wyższy od powiedzmy światowej średniej? To jest bardzo trudno powiedzieć. Bardzo poważny problem stanowi system notowań na warszawskiej giełdzie. Polskie warunki rynkowe często wymagają prób wyprzedzania zmian trendu i takich zagrań nazwijmy to kawaleryjskich. To jaki mamy rynek trochę idzie w parze z naszymi narodowymi cechami.

W jaki sposób osiągnął Pan tak dobre wyniki zarządzając funduszami w TFI DWS, jaka jest pańska metoda inwestowania? To jest kwestia wyznawanej filozofii. Dobrze zarządzać kapitałem można tylko w przypadku gdy robi się to zgodnie z filozofią, która człowiekowi odpowiada. Być może profesjonalista powinien charakteryzować się tym, że będzie potrafił zarządzać funduszem tak jak od niego się wymaga. Jeżeli tak opisuje się profesjonalistę na rynku to ja profesjonalistą nie jestem. Myślę, że dobrze potrafię zarządzać w oparciu o filozofię, która mi odpowiada. Moja filozofia inwestowania polega przede wszystkim na dostosowywaniu się do rynku oraz na unikaniu dużych strat.

Czy ona jest najlepsza to trudno powiedzieć. Szczególnie w długim terminie jest to trudno określić. Jest to właściwie niemożliwe. Są różne statystyki ale wszelkie statystyki obrazują tylko przeszłość. Ale tak naprawdę to nie bardzo wiadomo co się stanie w przyszłości. Większość publikowanych statystyk uwzględnia tak długi okres czasu, który praktycznie dla wszystkich inwestorów jest czymś abstrakcyjnym. Trudno mi sobie wyobrazić inwestorów, którzy mają horyzont dłuższy niż 10 lat.

Można dać taki przykład. Ostatnio gdzieś czytałem, że ktoś uzasadniał, że jeżeli w ciągu najbliższych 40 lat średnia stopa zwrotu z akcji na rynku amerykańskim będzie taka jak w ciągu ostatnich 70 lat to będzie bardzo dobrze. Być może ten brany do badań okres 40 letni powinno się jednak stosować inaczej. 20 lat w przód i 20 lat w tył. Jeżeli to się uwzględni i do tego się przystawi średnią stopę zwrotu z tych 70 lat to wyniki są diametralnie gorsze. Przeszłość nie musi się powtórzyć.

Tekst jest fragmentem artykułu, który w całości znajduje się w numerze wrzesień '99 miesięcznika Profesjonalny Inwestor.

Piotr Wąsowski

Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Inwestycje
ESRS G1 Postępowanie w biznesie
Inwestycje
Złoto już powyżej 3300 dolarów za uncję
Inwestycje
Złoto może być nawet dwa razy droższe
Inwestycje
Krajowy popyt na obligacje nie odpuszcza
Inwestycje
Trump przegrywa we własną grę. Na rynkach ogromny chaos